🦁 Tajna Policja W Carskiej Rosji

tajna siatka byłych SS-manów ★★★★ dzejdi: USŁUGI: działalność służąca do zaspokajania potrzeb ludzi ★★★ AGENTKA: tajna pracownica obcego wywiadu ★★★ mariola1958: GESTAPO: tajna policja hitlerowska ★ OCHRANA: tajna policja carskiej Rosji ★★★ BEZPIEKA: tajna policja ★★★ KRYPTEJA: tajna policja

3z8Żmija wyhodowana na własnym łonie Wikimedia Commons Źródło: Wikimedia Commons Na początku XX wieku w carskiej Rosji nad bezpieczeństwem imperium czuwała Ochrana - wszechwładna tajna policja polityczna. Było to swoiste państwo w państwie, które w dążeniu do kontrolowania wszystkich i wszystkiego, wyhodowało żmiję na własnym łonie. Tą żmiją był Jewno Azef, szef organizacji bojowej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (zwanych w skrócie eserowcami).To właśnie dzięki pomocy ze strony Ochrany, Azef stanął na czele lewicowej bojówki. Tajna policja chciała dzięki niemu kontrolować poczynania ekstremistów, ale Azef okazał się zręcznym manipulatorem i umiejętnie zwodził potężnych protektorów. Osobiście przygotowywał liczne zamachy, z których wiele było udanych, na wielkiego księcia Sergiusza i ministra spraw wewnętrznych gen. Wiaczesława Plehwego. Jednocześnie wciąż był współpracownikiem Ochrany, pobierając astronomiczne jak na owe czasy został dopiero w 1908 roku, po pięciu latach prowadzenia terrorystycznej działalności. Początkowo nikt z eserowców nie mógł uwierzyć w jego agenturalne uwikłanie. Ostatecznie Azefa pogrążył były oficer Ochrany, który już kilka lat wcześniej ostrzegał przed nim swoich przełożonych. Azef musiał uciekać z Rosji - zmarł w zapomnieniu na obczyźnie w 1918 zdjęciu: parada wojskowa w Moskwie w 1900 roku.

Fizyczne odseparowanie Badaczy w opowieści rozgrywającej się wśród bezkresów carskiej Rosji przysparza jeszcze mniej problemów niż w gęściej zaludnionej Nowej Anglii. Wystarczy, wzorem wielu XIX-wiecznych rosyjskich malarzy, "obniżyć horyzont" tła, by podkreślić małość człowieka wobec przestrzeni imperium Romanowów.

Po 94 latach przerwy porządku w Rosji znów będą strzec policjanci. We wtorek w życie weszła uchwalona z inicjatywy prezydenta Dmitrija Miedwiediewa ustawa, likwidująca kojarzącą się z czasami władzy ludowej milicję. Z propozycją przywrócenia organom ścigania ich nazwy z carskich czasów Miedwiediew wystąpił w sierpniu 2010 roku. Prezydent argumentował wówczas, że poprzednia nazwa jest przestarzała i nie oddaje istoty pracy organów spraw wewnętrznych. Jak zauważył, po rewolucji 1917 roku organy ochrony porządku prawnego w Rosji nazwano milicją, by podkreślić ich "ludowy, robotniczo-chłopski charakter". Obecnie - oświadczył - "potrzebni są ludzie profesjonalni, funkcjonariusze, którzy pracują efektywnie, uczciwie i w sposób dobrze zorganizowany". >>>Wzruszyć ramionami, oddać krew - jak Rosjanie radzą sobie z zamachami Ustawa o policji przewiduje nie tylko zmianę nazwy organów ścigania, ale także uwolnienie ich od takich funkcji, jak badanie stanu technicznego pojazdów samochodowych, prowadzenie izb wytrzeźwień i wydalanie nielegalnych imigrantów. Policjanci zostaną też odciążeni od różnych biurokratycznych obowiązków. Zachowają natomiast prawo do świadczenia za pieniądze usług ochroniarskich, co krytycy milicji uważali za jedną z najbardziej korupcjogennych sfer. Pełna przemiana milicjantów w policjantów nastąpi jednak dopiero 1 stycznia 2012 roku. Do tego czasu policjanci będą nosić stare mundury, jeździć w milicyjnych samochodach i pracować w dyżurnych jednostkach milicji. Wszyscy milicjanci otrzymali już wypowiedzenia. Jednocześnie nadano im status "pełniących obowiązki". Przed ponownym zatrudnieniem powinni przejść obowiązkową, trójstopniową weryfikację. Na początku czeka ich test u psychologa, podczas którego muszą odpowiedzieć na 587 pytań. Następnie kandydaci na policjantów winni stanąć przed resortową komisją lekarską, a na koniec poddać się badaniu na wariografie. Weryfikacja potrwa do końca kwietnia. Przyszli policjanci muszą też przedstawić rekomendacje od czynnych funkcjonariuszy szczebla dowódczego, którzy w ten sposób będą ponosić współodpowiedzialność za dalsze postępowanie podwładnych. Warunkiem przyjęcia do policji jest także egzamin ze znajomości prawa. >>>Rosjanie w Alpach wypierają Austriaków Według Ośrodka Jurija Lewady, niezależnej pracowni badań społecznych, 67 procent Rosjan bardziej boi się milicji niż przestępców,„ ”a 77 procent czuje się bezsilna wobec samowoli służb. Obecna reforma organów ochrony porządku prawnego ma to zmienić. Animatorzy zmian zapewniają, że policja - w odróżnieniu od milicji - nie będzie ani "karzącym mieczem państwa", ani "instytucją przymuszania", będzie natomiast bronić praw oraz swobód człowieka i obywatela, przeciwdziałać przestępczości, ochraniać porządek prawny i zapewniać bezpieczeństwo publiczne. Miedwiediew zdecydował też, że liczebność organów spraw wewnętrznych do końca 2011 roku zostanie zmniejszona z 1,28 mln do 1,1 mln osób.

O nieco zapomnianej polskiej formacji wojskowej, która niesłusznie pozostaje w cieniu Legionów Piłsudskiego. Wypada pamiętać, iż żołnierze polscy Legionu Puławskiego wierzyli, że walczą o wolność dla rozdartej między zaborców Polski. Sierpień czternastego.
Zapraszam na kolejny odcinek napisanego przez życie podcastu OSS. Okiem Służb Specjalnych. Tym razem w audycji typu Standard opowiadam o innych niż Ochranka (lub jeśli wolisz: Ochrana), a zupełnie nie znanych polskiemu Odbiorcy (nawet temu interesującemu się tematyką specsłużb), tajnych służbach specjalnych carskiego imperium początku XX wieku: dyplomatycznych, dworskich oraz finansowo-przemysłowych. Przede wszystkim jednak skupiam się na kompletnie rozsypanym wywiadzie carskiej Armii Imperialnej w trakcie całego jej istnienia oraz lekcjach płynących z jej niemocy dla Nas współczesnych. I ostrzegam:Czytasz o tym, co naprawdę wydarzyło się sto lat temu. Wszelkie podobieństwo do aktualnych wydarzeń oraz postaci współczesnych jest całkowicie przypadkowe (i niezamierzone)!Miłego słuchania. Lub czytania (transkrypcji) 😉O CZYM POSŁUCHASZ I PRZECZYTASZNapisany przez życie odcinek typu Standard, a w nim opowiadam o tym:jak działał wywiad polityczny w carskiej Rosji,dlaczego zbierano plotki dworskie,kto prowadził wywiad ekonomiczny,dlaczego kompletnie nieefektywny był wywiad militarny,jak wyglądał doraźny carski wywiad frontowy,jakie istotne błędy popełniono w carskim (anty)systemie lat, służby ciągle stosują te same środki i metody pracy, więc praca służb i ich agentur nie zmienia się z upływem lat. Podobnie, jak nie zmienia się ich liczebność. I mam na myśli nie ilość funkcjonariuszy w służbie, lecz samą ilość służb tajnych w jednym tym właśnie opowiadam. Zero teorii, tylko przykłady z życia…A przy okazji... Jeśli interesuje Cię tematyka Bloga:dołącz do grupy na Facebookuobserwuj Fanpage Bloga na Facebookuzasubskrybuj Newsletterobserwuj InstagramI nie zapomnij zaglądać na Vloga i odsłuchiwać Podcastów🙂TUTAJ zostaniesz Patronem Bloga!Zaś jeśli jeszcze nie wiesz kim jestem, to przeczytasz o mnie zarówno na Blogu, jak i na słuchania. Lub czytania (transkrypcji) 😉A TERAZ PO KOLEI…OSS 013. Carskie wywiady. Albo ściągnij i posłuchaj w wolnej Służb podcast dla chcących zrozumieć świat mniej lub bardziej tajnych Piotr audycja typu Standard, w której opowiem o innych niż Ochranka (lub jeśli wolisz: Ochrana) tajnych służbach specjalnych carskiego imperium początku XX wieku. Dotychczasowe audycje koncentrowały się bowiem na carskiej policji politycznej i jej działaniach w Rosji i poza jej granicami. Można by odnieść wrażenie, że była to jedyna służba specjalna (czyli zajmująca się wywiadem i kontrwywiadem). Nic bardziej mylnego. To był jedynie wywiad i kontrwywiad polityczny. Carski rząd posiadał jeszcze inne służby tajne. Podobnie jest i dziś. Praca służb i ich agentur nie zmienia się bowiem wraz z upływem lat. Podobnie, jak nie zmienia się ich liczebność. I mam na myśli nie ilość funkcjonariuszy w służbie, lecz samą ilość służb tajnych w jednym ja doskonale rozumiem specyfikę pracy służb tajnych, gdyż byłem oficerem polskich służb specjalnych. A obecnie przekazuję praktyczną wiedzę i umiejętności niezbędne dla:researcherów (czyli wywiadowców),analityków (i to nie tylko wywiadowczych),bezpieczników (czyli specjalistów bezpieczeństwa korporacyjnego) i detektywów wszelakich,oraz strategów biznesowych (co oznacza również menadżerów i kierowników różnego autoramentu, a także top managementu).Ponadto niektóre z tych umiejętności są wręcz niezbędne na przykład dla dziennikarzy śledczych oraz wcieleniowych. Po prostu szkolę każdą osobę zainteresowaną tą już całkiem niedługo rusza specjalny, mój autorski portal szkoleniowy w tym zakresie. A właściwie zakresach…A to oznacza, że dobrze wiem, o czym TAJNIACYW dzisiejszej audycji korzystam przede wszystkim z dwutomowej pozycji nie tyle napisanej, co zredagowanej przez pułkownika Armii Czerwonej (straconego w 1937 roku podczas Wielkiego Terroru) Konstantyna Kiryłowicza Zwonarewa (choć jego prawdziwe nazwisko brzmiało: Zwaizne, czy też Zweżne Karl Krisjanowicz) pod tytułem „Wywiad agenturalny”, wydanej w latach pierwszy dotyczy służb wywiadowczych carskiej Rosji do wybuchu Wielkiej Wojny, zaś drugi wywiadu niemieckiego podczas I Wojny do książki zostały zebrane i opracowane jeszcze w latach dwudziestych przez bolszewickie wojskowe służby wywiadowcze, czyli Wydział IV Sztabu Generalnego Armii tomy są w ogóle nie znane w naszym kraju. A, jak zwykle zresztą, szkoda…Poznałeś dotychczas dość dobrze działalność tajnej policji państwowej zwanej Ochranką. Dlatego o niej dziś opowiadać nie będę. Przypomnę jedynie, iż co do zasady nie zajmowała się ona wywiadem innym niż zwalczanie ruchu rewolucyjnego w Rosji i poza jej granicami. Z dwoma jednak wyjątkami, prowadzonymi przez paryską Agencję Zagraniczną. Wspomagała ona bowiem działania innych carskich służb wywiadowczych w okresie wojny rosyjsko–japońskiej 1904/05 oraz podczas I Wojny służby tajne usytuowane były w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Sprawiedliwości, Ministerstwie Finansów, Handlu i Przemysłu oraz Armii ZAGRANICZNEMinisterstwo Spraw Zagranicznych miało swoich płatnych agentów poza granicami Imperium, na których wydawało całkiem pokaźne kwoty. Działania tych agentów ukierunkowane były na uzyskiwanie tajnych informacji o charakterze dyplomatycznym i dyplomatyczny kierowany był z Departamentu Politycznego MSZ, zaś lokalnie za granicą podlegała ambasadorom i Wydziale Politycznym informacje grupowano według poszczególnych zagadnień i krajów. Wydawano je w oddzielnych biuletynach, które wysyłano do prawie wszystkich instytucji centralnych i rosyjskich placówek dyplomatycznych za granicą. Każdej informacji zamieszczonej w biuletynie towarzyszyło wskazanie jej oficjalnego źródła (ambasady lub konsulatu). Dość często zawierały odszyfrowane telegramy od ambasadorów i konsulów bez żadnych zmian. Niekiedy biuletyny takie wysyłano do adresatów zagranicznych pocztą zwykłą, z napisem: „Ściśle tajne do rąk własnych” oraz w opakowaniach zabezpieczonych woskową muszę chyba wskazywać, iż urzędy perlustracyjne (czyli kontroli korespondencji) obcych państw miały pełną możliwość zapoznania się z zawartością takich bardziej, że kurierów dyplomatycznych używano wówczas niezwykle rzadko, w szczególnie ważnych jednak nie myśleć, iż Rosjanie robili coś dziwnego, to warto wskazać, iż właśnie tak postępowano powszechnie. Dzięki temu rosyjskie MSZ zdobywało poprzez swoje urzędy perlsustracyjne wiele cennych informacji z korespondencji ambasadorów zagranicznych w samym zastanawiasz się czy nie kodowano przypadkiem takiej korespondencji. Ależ oczywiście. Czasami kodowano. Tyle, że szyfry i kody pozyskiwano z pomocą urzędników ambasady. Ale nie tylko. Kupowano je także w Paryżu i Brukseli, gdzie znane osoby prowadziły otwarty handel zagranicznymi kodami i Sprawiedliwości również finansowało i prowadziło swoich niezależnych agentów wywiadu zagranicznego. Zajmowali się oni przede wszystkim zbieraniem różnych plotek dworskich, wyjaśnianiem i podkreślaniem konfliktów i ogólnie zakulisowego życia intymnego zagranicznych zupełnie na marginesie tej działalności, w zależności od skłonności i zdolności głównego agenta, sporadycznie poruszano także kwestie polityczne, dyplomatyczne i ta nie była rozbudowana pod względem liczby osób w niej działających, ale za to była całkiem nieźle urządzona i zarządzana, z dużymi możliwościami i zaopatrzona w poważne fundusze na działalność. Zarządzana zaś była przez specjalnych powierników rosyjskiego cara na dworach zagranicznych monarchów. Cóż, wyższe sfery (i nie tylko) uwielbiają plotki i ploteczki. A przekupywanie ludzi z wyższych sfer obcych monarchii kosztuje…HANDEL I PRZEMYSŁMinisterstwa finansów, handlu i przemysłu także prowadziło swoich niezależnych agentów zagranicznych, w zainteresowaniu których pozostawały głównie informacje niejawne o charakterze finansowym, handlowym i gospodarczym. Dane te uzyskali urzędnicy wskazanych departamentów przebywający w zagranicznych ambasadach. Informacje zbierano głównie z oficjalnych i nieoficjalnych czasopism oraz innych wydawnictw specjalnych, za pośrednictwem banków, przedsiębiorstw handlowych i przemysłowych itp. W tym celu agenci ministerstwa korzystali z usług krajowych kupców i finansistów, którzy mieli do czynienia z zagranicznymi przedsiębiorstwami komercyjnymi i podstawie dostępnych danych można jednak domniemywać, iż agenci ci byli słabi i gdy tylko pojawiła się potrzeba uzyskania mniej lub bardziej ważnych i tajnych informacji, wszystkie resorty zwracały się o pomoc do wojskowych lub spraw SYSTEMUMogłoby się wydawać, że system wywiadowczy carskiej Rosji był nieźle urządzony. Ale tak nie było. Nie połączono bowiem działań wywiadowczych różnych instytucji i ich z nich pracowała na własne ryzyko, nie wiedząc nic o tym, czym zajmują się inne te departamenty prowadzące wywiad zagraniczny, chcąc nie chcąc, były zmuszone do stałego jednostronnego kontaktu z MSZ w sprawie wysłania tego lub innego pracownika za granicę, utrzymywania z nim kontaktu powodowało praktyczne konsekwencje polegające na tym, iż pracownicy wszystkich innych agencji za granicą podlegali oficjalnie ambasadorowi i zostali zmuszeni do przedstawiania, a nawet przekazywania kopii swoich raportów i Ministerstwo Spraw Zagranicznych wykorzystywało je dla swoich resortowych interesów, a nie na przykład koordynacji działań wywiadowczych dla dobra całego państwa. Co więcej, przy najmniejszej odmowie podporządkowania się jakimkolwiek zachciankom MSZ wkładało, jak to się mówi, kij w szprychy koła działalności wywiadowczej. Na tym szczególnie ucierpiały wojskowe instytucje z DePo (Departamentem Policji) liczył się MSZ i nie używał tego obrazowego kija. Cóż, to byłoby wbrew interesom tego ministerstwa. Powodów było wiele, ale główne z nich były następujące:w rękach MSW znajdowała się perlustracja przekazująca MSZ wiele cennych dokumentów z poczty dyplomatycznej obcych państw,w razie potrzeby policja mogła mocno ingerować w Ministerstwo Spraw Zagranicznych w wydawanie aktualnych zaświadczeń o wiarygodności pracownikom wyjeżdżającym za granicę. A wielokrotnie DePo postępowało tak wobec funkcjonariuszy wysyłanych za granicę przez resort wojskowy,Ministerstwo Spraw Zagranicznych, chcąc kontynuować swoją działalność za granicą, było niezwykle zainteresowane skuteczną walką z ruchem rewolucyjnym w OFIARNY„Kozłem ofiarnym” wszystkich tych kaprysów Ministerstwa Spraw Zagranicznych było Ministerstwo Wojny (czyli wojskowe). Nie mogło ono wykonać nawet najmniejszego ruchu bez spotkania się w takiej czy innej formie z opozycją MSZ. Ten antagonizm doszedł do tego stopnia, że ​​w czerwcu 1892 roku z rozkazu cara zwołano specjalną konferencję, w skład której weszli ministrowie: wojskowi, zagraniczni i dyskusji na spotkaniu była kwestia „terminowego doprowadzenia armii rosyjskiej do stanu wojennego w przypadku zerwania z naszymi zachodnimi sąsiadami”. Protokół zebrania został zatwierdzony przez cara. W wyniku tego spotkania Ministerstwo Wojny otrzymało zadanie wykluczenia możliwości zaskoczenia w przypadku wypowiedzenia tym właśnie celu Ministrowi Wojny powierzono:Podjęcie działań mających na celu zapoznanie rosyjskich konsulów w Niemczech i Austro-Węgrzech z techniką ustawiania ich sił zbrojnych na stanowiskach tajnych agentów wojskowych u konsulów przebywających w najważniejszych punktach by się mogło, że decyzje tego spotkania, zaaprobowane przez cara, były jak ustawa dla urzędników carskich i podlegały natychmiastowej rzeczywistości sytuacja była jednak zupełnie Ministerstwo Wojny bardzo żarliwie przystąpiło do tworzenia sieci agentów w przygranicznych regionach sąsiednich państw. Później, w obliczu biernego, często czynnego, a nawet otwartego oporu MSZ, ogromnych formalności i biurokracji, Ministerstwo Wojny przystopowało i ostatecznie zrezygnowało z realizacji postanowień. A MSZ przez 12 lat niemal regularnie co dwa lub trzy lata pytało Ministerstwo Wojny: „Co zrobiło ministerstwo wojskowe, aby wykonać postanowienia zebrania z 1892 roku?”.A każdemu z takich pytań nieodmiennie towarzyszyła krytyka słabych środków i niezdecydowania resortu wojskowego oraz przesłanie, że „MSZ zrzeka się odpowiedzialności za możliwe konsekwencje niewypełnienia najwyższej woli”.Początkowo departament wojskowy trafnie odpowiedział na te prośby Ministerstwa Spraw Zagranicznych, najwyraźniej nie podejrzewając ich prawdziwego znaczenia i celu. Ale później, gdy zdał sobie sprawę, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych swoimi dociekaniami zdawało się wykazywać ogromne zainteresowanie dobrym zaopatrzeniem w wywiad wojskowy, a z drugiej strony, z całą mocą utrudniającą ustalenie tej sprawy, przestało na tym zakończyła się kwestia stworzenia sieci agentów na zachodzie zgodnie z postanowieniami spotkania z 1892 nie powstała żadna sieć WOJSKOWIDepartament wojskowy miał specjalny organ do prowadzenia wywiadu wojskowego w innych krajach. Nazwa i podległość tego organu uległa zmianie w związku z ciągłą reorganizacją departamentu wojskowego. Na przykład w 1812 roku „Komitet Wojskowo-Naukowy” podlegał bezpośrednio ministrowi wojny. Ale już trzy lata później szefowi nowo utworzonego Sztabu Generalnego. Zaś w trakcie reorganizacji centralnego aparatu wojskowego w 1903 roku zlikwidowano „wojskowy komitet naukowy”, a w jego miejsce utworzono VII wydział (statystyki państw obcych) I biura statystyki wojskowej 2-go Kwatermistrza Generalnego Sztabu z zarządzeniem oddziału wojskowego nr 133 z 11/IV-1903 zadania „departamentu statystyki wojskowej państw obcych” określono następująco:„Gromadzenie, przetwarzanie i publikacja wojskowo-statystycznych materiałów dotyczących obcych ze strony wojskowo-agencyjnej dowódcy do celów wynalazków ze strony wojskowej.„.Jak widać kompletnie pomieszano funkcje wydobywcze, czy też zdobywające informacje (jakbyśmy dziś powiedzieli operacyjno-rozpoznawcze) i stricte analityczne w jednej agencji wywiadowczej, na tym samym poziomie zdobywania informacji, bez oddzielania co najmniej małego aparatu musiało wpływać wyjątkowo negatywnie na wyniki tego powodu dość szybko doszło do rozdzielenia obu tych funkcji. Ale jak to u Rosjan – od jednej skrajności w drugą. Doszło bowiem do całkowitej izolacji między organami wydobywczymi (operacyjnymi), które przeniesiono poza Wydział VII oraz przetwarzającymi (analitycznymi). Doprowadziło to do sytuacji, gdy zadania opracowywane były bez wiedzy i udziału podmiotu przetwarzającego (Wydziału VII).Kolejną plagą była ogromna rotacja kadrowa; anormalna wręcz. Od 1 maja 1903 do 1 marca 1905 roku trzykrotnie zmieniano cały personel!Tłumaczono to zjawisko trudną sytuacją finansową oficerów, co zmuszało ich do szukania pracy na boku… Niedopuszczalne!Lokalnymi organami wydziału statystyki wojskowej zajmującymi się zbieraniem informacji o obcych armiach byli:oficjalni agenci wojskowi (attaché, która to instytucja została zalegalizowana w 1864 roku),tajni agenci wojskowi w konsulatach, misjach i ambasadach (sieci wywiadowcze budowane równolegle z instytucją attaché),oficerowie wysyłani za granicę pod byle pretekstem,oddziały meldunkowe komend okręgów wojskowych (jedynie nominalnie, ponieważ nie podlegały wydziałowi statystyki wojskowej).W tym miejscu chce jednak zwrócić Twoją uwagę, że poza wydziałem VII i jego lokalnymi organami, wywiadem wojskowym całkowicie samodzielnie i niezależnie zajmowały się również i inne centralne dyrekcje i departamenty Ministerstwa Wojny, jak np. sztuczny wydział głównego biura inżynieryjnego, główna administracja artylerii, główny komitet pańszczyźniany, główna kwatera marynarki wojennej i tak podobnie jak w sferze cywilnej, nie było koordynacji i unifikacji działań wywiadowczych tych wszystkich instytucji wojskowych. Jedna nie wiedziała, co się robi druga, a ni też jakie informacje już uzyskano oraz czego się podjęto. Dość często ta sama praca była wykonywana przez różne departamenty Ministerstwa niespójność w pracy wywiadowczej szkodziła sprawie i prowadziła do dekonspiracji pracy 1904-05Można więc powiedzieć, że armia rosyjska rozpoczęła i zakończyła wojnę z Japonią (1904/05) bez wywiadu, nie znając wroga. I wojnę tą tym, na ile prace wywiadowcze były słabo zaaranżowane podczas tej wojny, świadczy chociażby fakt, że dowództwo rosyjskie, niepewne co do rzetelności dostępnych i dostarczonych przez wywiad informacji o liczebności armii japońskiej, dodało kolejne 25% do dostępnych danych o wojna się skończyła, generał Aleksiej Nikołajewicz Kuropatkin, naczelny dowódca Armii Imperialnej, zażartował w rozmowie z jednym z rosyjskich „ekspertów” od spraw japońskich i „argumentował we Władywostoku przed rozpoczęciem wojny z Japonią, że jednego rosyjskiego żołnierza można uważać za równego trzech żołnierzy japońskich”.Po pierwszej porażce złagodził ton i przyznał, że być może jeden Rosjanin mógłby się przeciwstawić każdemu koniec następnego miesiąca ogłosił, że „jeśli chcemy wygrać, musimy postawić trzech Rosjan na każdego Japończyka …”.W kwietniu 1905 roku opamiętał się także kwatermistrz generalny sztabu Naczelnego Wodza (któremu podlegał wywiad wojskowy). Napisał obszerny raport do naczelnego dowódcy o potrzebie wywiadu. W tym raporcie powiedział między innymi, że „jedną z ważnych przyczyn naszych niepowodzeń w starciu z Japończykami jest brak zaufania do naszych sił, a nawet ich przewagi liczebnej”.Cóż, nawet słabe informacje, które były dostępne w rosyjskiej kwaterze głównej, nie były znane odpowiednim dowódcom wojna sprawiła, że na początku 1906 roku, w wyniku prac nad reorganizacją kierownictwa armii, wydano rozkaz dla departamentu wojskowego z publikacją nowych instytucji wojskowych, w tym nowo utworzonego Sztabu Generalnego, do którego w końcu przeniesiono funkcje to V Biuro I-go słabej organizacji i efektów pracy agentów wywiadu rosyjskiego zdecydowano się jednak nie dopuścić do powtórzenia zaniedbań wojny rosyjsko-japońskiej i zaczęto opracowywać plan organizacji agentów i komunikacji z nimi w czasie tego do czasu wybuchu I Wojny Światowej:rosyjski Sztab Generalny nie posiadał systematycznie zorganizowanego wywiadu agencyjnego w czasie pokoju, chociaż cały czas o tym mówił i pisał;o swoich przeciwnikach miał najbardziej niejasne, a czasem zupełnie błędne wyobrażenie;brakowało realnych środków na wczesne zorganizowanie i utworzenie sieci agentów na wypadek FRONTOWYNa początku I Wojny Światowej dowództwa frontów i armii nie posiadały żadnych instrukcji ani wytycznych prowadzenia wywiadu wywiadowczego na linii frontu. Dopiero w drugim roku wojny zaczęły się pojawiać różne instrukcje i wytyczne, wskazujące jak przeprowadzić zwiad, jak rekrutować i szkolić agentów, jak ich przetransportować na tyły wroga pochodziły z samej sztabu armii, a dopiero później (koniec 1916 – początek 1917) Komenda Główna Naczelnego Dowództwa wydała kilka instrukcji i podręczników dotyczących wywiadu agencyjnego i nie jest zaskakujące, że wywiad wywiadowczy na pierwszej linii nie szedł dobrze w pierwszych latach wojny, był prowadzony bardzo przypadkowo i w większości przypadków zależał od pomysłowości niższych szefów tego wywiadu. Ogólnie rzecz biorąc, podczas wojny w okopach niezwykle trudno jest przeprowadzić wywiad wywiadowczy na pierwszej linii, ponieważ dostanie się za linie wroga kosztuje dużo pracy i może nieco bardziej szczegółowo pracę wywiadowczą jednej z armii. Na czele wojskowego aparatu wywiadowczego stał „szef tajnego wywiadu”, który miał pod sobą ośrodki wojskowe, szkołę agentów, sprawozdawczość finansową i biuro pod swoim tajnego wywiadu miał asystenta (zastępcę), który był odpowiedzialny za sprawdzanie dokumentów nowo przybyłych agentów, wpisywanie ich do ksiąg wywiadu i przechowywanie oświadczeń o ich dyspozycji szefa tajnego wywiadu było pięciu agentów rekrutacyjnych, którzy spośród uchodźców werbowali z tych rekrutów mieszkał oddzielnie w bezpiecznym domu. Mieszkali z nimi również nowo rekrutowani agenci, których rekruterzy wprowadzili w instrukcje niezbędne do pracy mobilnego (przemieszczającego się) był również zobowiązany do obserwowania zachowania agentów, którzy z nim tych samych tajnych kwaterach mieszkali agenci, którzy przybyli z drugiej strony frontu. Zwykle starano się umieścić nie więcej niż 3-4 agentów w jednym mieszkaniu oraz podjęto kroki, aby agenci mieszkający w różnych mieszkaniach nie spotykali się ze którzy przybyli z zewnątrz i oferowali swoje usługi, objęto inwigilacją. Monitorowano również osoby rekrutowane przez starszych agentów, ale tylko te bez dostatecznego rozpoznania lub wzbudzające podejrzenia z jakiegoś od inwigilacji szpiedzy monitorowali teren podległy wydziałowi rozpoznania, aby chronić go przed kontrwywiadem agentów polegało na rozpoznawaniu różnych form mundurów niemieckich z wykorzystaniem dostępnych tabel oraz fotografii i próbek, umiejętności rozpoznawania składu i wytrzymałości różnych kolumn wojskowych, a przede wszystkim opanowaniu wszelkiego rodzaju technik rozpoznawania kompletnej sytuacji za liniami wroga i metod pozostawania niezauważonym, a przynajmniej nie złapanym. Ponadto kursanci zostali gruntownie przeszkoleni z topografii (map), każdy z nich dla konkretnego upływie tygodnia agent udawał się na przejście graniczne z notatką wskazującą przydzielony mu teren do rozpoznania. Liczba agentów wypuszczanych przez szkołę co miesiąc była określana przez szefa tajnego wywiadu w zależności od utraty mobilnych agentów, liczby luk w lokalizacji wroga i innych powodów. W każdym razie liczba ta zbliżała się do 15 osób dyrektor szkoły otrzymywał pisemne polecenie od szefa tajnego wywiadu, które dawało instrukcje pracy na najbliższą z obowiązującymi instrukcjami, kierownik przejścia (szef stacji) podlegał bezpośrednio szefowi tajnego wywiadu dowództwa wojskowego, ale dodatkowo w związku z działaniami wpływającymi na interesy jednostek wojskowych znajdujących się na jego terenie mógł podlegać szefom sztabów lub szefowi tajnego wywiadu tych przejścia miał do swojej dyspozycji kilku (3-5) starszych agentów dystrybucyjnych, z których każdy miał pod swoją komendą (opieką) nie więcej niż trzech agentów dystrybucyjni odpowiadali za agentów mobilnych; za zachowanie, dalsze szkolenie, pożywienie, transport i przejście przez linię frontu, a także lokale mieszkalne pozwalające na odizolowywanie od siebie stacji osobiście odbierał meldunki od powracającego agenta mobilnego i natychmiast przekazywał telegraficznie wynik szefowi tajnego wywiadu, przekazując również wyniki wywiadu do dowództwa dywizji lub korpusu, w którego sektorze pracował agent przypadku otrzymania szczególnie ważnych informacji zakładano, niezależnie od telegramu, wysłanie takiego agenta do dowództwa armii do szefa tajnego sieci działającej za liniami wroga w przypadku odwrotu, rozstawieni zostali również mieszkańcy tylnej części ich armii (co znamy jako tzw. piątą kolumnę). Rekrutując mieszkańców wymagali od nich w tym miejscu stałego pobytu, doskonałej znajomości całego obszaru, kategorycznie wyrażonej decyzji o pozostaniu na miejscu w przypadku wycofania wojsk rosyjskich oraz względnego rozwoju i sierpniu 1917 roku wywiad rozpoczął tajne badanie więźniów niemieckich. W tym celu spośród tych ostatnich wybrano żołnierzy, którzy ze względu na narodowość i poglądy nie sympatyzowali z wojną i „niemieckim militaryzmem” i zgodzili się wyjaśnić kwestie, których nie można było wyjaśnić zwykłym sondażem wśród więźniów. Żołnierze ci zostali postawieni na etapie wojskowym wśród jeńców wojennych, gdzie podsłuchiwali rozmowy jeńców, zadawali pytania prowadzące do interesującego wywiadu temat i otrzymywali odpowiedzi. A następnie przekazywali wywiadowi koniec 1916 roku sytuacja pogorszyła się, a praca mobilnych agentów stała się trudniejsza. Był to wynik podjęcia przez Niemców szeregu działań przeciwko aktywności rosyjskich agentów. W osadach leżących w pobliżu linii frontu Niemcy zorganizowali swoje siatki agentów kontrwywiadu, zwiększono liczbę tajemnic na froncie, wysiedlono całą ludność cywilną z dziesięciokilometrowego pasa tylnego, sfotografowano i przepisano wszystkich mieszkańców spoza tej strefy. Ponadto zakazano przemieszczania się z jednej osady do drugiej bez specjalnego pozwolenia; za wykrycie osób, które nie należały do ​​miejscowej ludności, wydano duże nagrody pieniężne, za ukrywanie takich osób sprawcy stanęli przed sądem wojennym podejmowane przez Rosjan środki nie przyniosły zadawalających rezultatów, a po rewolucji lutowej wywiad prawie całkowicie BŁĘDYNa zakończenie chciałbym Ci wskazać na główne błędy carskiego Sztabu Generalnego w organizacji i prowadzeniu wywiadu wywiadowczego.(1) W carskiej Rosji badanie sąsiednich państw było postrzegane nie jako sprawa o znaczeniu narodowym (strategiczna), ale jako sprawa prywatna każdego odrębnego wydziału (taktyczna). Każdy wydział zbierał informacje, którymi był bezpośrednio zainteresowany, zaś samo zbieranie tych informacji odbywało się niezależnie i oddzielnie od innych działów. Nie było również zalegalizowanej, obowiązkowej i regularnej wymiany informacji uzyskanych między resortami.(2) Departamenty cywilne w swoich działaniach wywiadowczych nie uwzględniały interesów resortu wojskowego i nie przyjęły nawet pomysłu, że wywiad wojskowy może interesować się zagadnieniami ekonomicznymi, finansowymi, handlowymi i politycznymi.(3) Decentralizacja działań wywiadowczych resortu wojskowego, bez jednego, zdecydowanego przywództwa była bardzo szkodliwym czynnikiem w prowadzeniu wywiadu. Niezależna działalność wywiadowcza różnych departamentów Ministerstwa Wojny i komend okręgów wojskowych nie mogła w znaczący sposób przynieść korzyści ponieważ zbieranie informacji nie odbywało się według jednego planu; nie w jednym wspólnym celu. W efekcie – kolosalne wydatki funduszy oraz stosowanie niewspółmiernych (do wyników) sił, nadmierne zalewanie sąsiednich krajów agentami i ich dekonspirowanie na oczach zagranicznego kontrwywiadu.(4) Brak jednolitej agencji wywiadu operacyjnego w centrali Armii Imperialnej (do 1906 roku) doprowadził do tego, że lokalne agencje wywiadowcze pozostawały bez przywództwa, zaś organizacja i technologia pozyskiwania informacji była kiedy ten organ powstał, to nie rozumiał swoich funkcji i całkowicie oderwał się od organu, który badał i przetwarzał dane wywiadowcze (sam wykonywał zadania, oceniał przesłane materiały, analizował itp.) zapominając, że wyczerpujące i uzasadnione oceny mogą dokonać tylko ci, którzy studiują i przetwarzają materiał. Ostatecznie w większości przypadków agenci i inne lokalne agencje wywiadowcze otrzymywali zadania o charakterze ogólnym, które nie mogły być wytycznymi do szczegółowej pracy wywiadowczej.(5) Organ przetwarzający materiały wywiadowcze był obciążony drobnymi pracami zewnętrznymi (np. tłumaczenia z języków obcych materiałów, które nie mają nic wspólnego z rozpoznawanymi zagadnieniami itp.), niemal codziennie drżały przed żądaniami o wydanie różnych certyfikatów i sporządzanie raportów. W takich warunkach zaplanowana praca stała się oczywiście niemożliwa. Nic dziwnego, że przy takim ujęciu sprawy nawet skąpe dane o sąsiadach, które były dostępne, pozostały nieprzetworzone, a zatem nieznane żołnierzom.(6) Lekkomyślny stosunek do doboru kadr do centralnej instytucji wywiadowczej, a także brak odpowiednich prawnych, materialnych i bytowych warunków ich pracy, doprowadził do ogromnej rotacji myślę, że nie muszę Ci mówić o niebezpieczeństwach związanych z częstą wymianą pracowników wywiadu.(7) Rekrutacja miejscowego personelu wywiadowczego (agentury), a zwłaszcza oficjalnych agentów wojskowych, była bardzo słaba, a jakość ich pracy (wyniki) była wyjątkowo kierownictwa oficjalnych agentów wojskowych były wyjątkowo słabo rozwinięte. Często agenci wojskowi byli pozostawieni samym sobie.(8) Nakazanie oficjalnym agentom wojskowym trzymania pieniędzy w zagranicznych bankach we własnym imieniu doprowadziło do tego, że zagraniczny kontrwywiad mógł z łatwością określić zdolności wywiadowcze jednego lub drugiego rosyjskiego oficjalnego agenta wojskowego i podjąć niezbędne kroki w celu stłumienia tej działalności.(9) Istniejąca procedura przekazywania tajnej korespondencji do oficjalnych agentów wojskowych i z powrotem, pocztą służbową, na oficjalne adresy, dawała zagranicznemu kontrwywiadowi pełną możliwość nadążania za tą korespondencją.(10) Agenci wojskowi często kupowali fałszywe dokumenty dezinformacyjne za duże pieniądze.(11) Nie mniej bezmyślne i szkodliwe było polecenie Sztabu Generalnego skierowane do agentów wojskowych, aby opierać swoją działalność wywiadowczą na osobach, które oferowały im usługi wywiadowcze. Ten sposób zbierania informacji w większości przypadków prowadził do sprowokowania zagranicznego kontrwywiadu i kierował uwagę wywiadu na złą ścieżkę, podając w zamian niezbędne informacje tylko te, które były oferowane przez takich agentów.(12) Równie idiotyczna była polityka, którą centrala starała się wprowadzić w organizacji sieci agentów. Nie można bowiem patrzeć w sufit i prognozować, że w takim a takim kraju potrzeba tylu agentów z taką a taką należy ustalić, które kraje należy zbadać, co jest już dostępne, a czego brakuje. W zależności od ilości i wagi niezbędnych informacji oraz uwarunkowań lokalnych każdego kraju oraz wielkości łącznej kwoty przeznaczonej na poszukiwania, szefowi agentów danego kraju mówi się, czego będzie od niego wymagane i na ile pieniędzy może liczyć na wykonanie tego zadania.(13) Najbardziej niewybaczalnym błędem było jednak to, iż w czasie pokoju nie przygotowano sieci agentów na wypadek wojny; sieci równoległej do sieci agentów oficjalnych.(14) W końcu prowadzenie tajnej pracy wywiadowczej na linii frontu nie było właściwe. Podczas wojny w okopach jest to trudne, ale nadal możliwe. Nie da się jednak przeprowadzić rekonesansu tak, jak próbowała to zrobić rosyjska kwatera pierwsze, gdy jednostka wojskowa odejdzie, agentura nie powinna opuszczać terenu z drugie, metody rekrutacji, szkolenia, płacenia i postępowania z agentami praktykowane przez rosyjskie agencje wywiadowcze pierwszej linii nie były dobre. Podczas rekrutacji dopuszczano konkurencję między różnymi oddziałami wywiadowczymi, co było konsekwencją braku kierowania przez wyższe dowództwo oraz braku podziału obszarów pracy między agentów w szkołach specjalnych doprowadziło do tego, że gdy jeden z absolwentów takiej szkoły przeszedł na stronę wroga, to zdradzał wrogowi wszystkich innych. W praktyce działań wywiadowczych możemy mówić tylko o osobistych instrukcjach w odosobnionym otoczeniu każdego agenta z płatności dokonywano w niezwykle skromnych kwotach i po wielu negocjacjach, a za każdego rubla otrzymanego przez agenta wymagany był paragon lub inny oficjalny dowód pogardliwy, arogancki stosunek do agentów ze strony funkcjonariuszy aparatu wywiadowczego, zastraszanie przez wojsko, pobicia itp. doprowadziły do ​​tego, że wielu agentów przechodziło na stronę wroga pracując w podwójnym charakterze.(15) Uderzające jest również to, że rosyjskie agencje wywiadowcze na pierwszej linii opierały się głównie na agentach mobilnych i prawie w ogóle nie korzystały z agentów rezydentów, podczas gdy ci ostatni, posiadający środki łączności, mogli dostarczyć najcenniejszych informacji o wrogu.(16) Carski wywiad wojskowy podjął również kilka nieśmiałych prób przeprowadzenia czynnego (sabotażowego) rozpoznania. To jedna z metod prowadzenia tzw. „małej wojny”, przy dobrej organizacji i przywództwie, może przynieść bardzo cenne rezultaty. Jednakże w czasie pokoju nie przemyślano tego tematu i nie podjęto żadnych działań organizacyjnych. Nic więc dziwnego, że gdy chciał coś w tej sprawie zrobić w czasie wojny, wpadał w ręce kontrwywiadu na dziś byłoby to na powiedzieć, że w I Wojnie Światowej powtórzyły się smutne doświadczenia wszystkich poprzednich wojen w stosunku do służby wywiadowczej i jej z pustego i Salomon nie naleje…Bowiem praca służb i ich agentur nie zmienia się z upływem lat. Podobnie, jak nie zmienia się ich liczebność. I mam na myśli nie ilość funkcjonariuszy w służbie, lecz samą ilość służb tajnych w jednym słuchasz tego podcastu, to już o tym masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to zapraszam Cię na dalsze ich nie masz – to zapraszam Cię tym ten odcinek mam ogromną prośbę: polecaj OSS. Okiem Służb Specjalnych wszystkim swoim znajomym. Po tej audycji opowiedz o tym podcaście choć jednemu! Lub jednej! Zauważam bowiem zwiększenie zainteresowania OSS u proszę, o tym to nic nie kosztuje, a w ten sposób w końcu dotrze on do wszystkich zainteresowanych!Kolejna audycja Okiem Służb Specjalnych już za Służb SpecjalnychCześć!NA ZAKOŃCZENIEAby niczego nie przegapić przypominam, że… jeśli interesuje Cię tematyka Bloga:czytaj Blogazasubskrybuj Newsletterdołącz do grupy na Facebookuobserwuj stronę Bloga na Facebookuobserwuj Instagramzaglądaj na YouTubesłuchaj Podcastuzostań PATRONEM!A tymczasem…Do zaczytania!O KIM I O CZYM NAPISAŁEM W ARTYKULEOSOBY:KONSTANTIN KIRYŁOWICZ ZWONAREW (KARL KRISJANOWICZ ZWEŻNE) INNE:OCHRANKA (OCHRANA)DEPO (DEPARTAMENT POLICJI)MINISTERSTWO SPRAW ZAGRANICZNYCHMINISTERSTWO SPRAWIEDLIWOŚCIMINISTERSTWO FINANSÓW, HANDLU I PRZEMYSŁUREWOLUCJA 1905 ROKUREWOLUCJA LUTOWA 1917REWOLUCJA PAŹDZIERNIKOWA 1917PERLUSTRACJAKOMITET WOJSKOWO – NAUKOWYWYDZIAŁ VII (STATYSTYKI PAŃSTW OBCYCH) 1-GO BIURA STATYSTYKI 2-GO KWATERMISTRZA GENERALNEGO SZTABU GENERALNEGOBIURO V 1-GO KWATERMISTRZA GENERALNEGO SZTABU GENERALNEGOWYWIAD FRONTOWYARMIA IMPERIALNASZKOŁA AGENTÓWAGENCI (MOBILNI, DYSTRYBUCYJNI)STACJA PRZEJŚCIAKUŁY O PODOBNEJ TEMATYCEOSS 001. AZEF PODWÓJNIE 002. AZEFOWE 003. JAK OCHRANKA 004. OKÓLNIKI 005. AWANTURY ZAGRANICZNEJ 006. AKTA PARYSKIEJ 007. EUROPEJSKIE 008. TAJEMNICE 009. SZKOŁY 010. DZIEŃ Z ŻYCIA 011. STALIN I 012. KOMISJA 014. 015. CK 016. ZDRADA 017. MIĘSO 019. WALKA 020. KRYPTONIM 022. ŻANDARMSKIE ECHA. OSS 024. 025. PRZEDWOJNA 026. JAPOŃSKA 027. SŁUŻBY 028. ŚLAD 029. WYKŁAD 030. ORGANIZACJA BOJOWEJ 035. SŁUŻBY 037. KOBIECY WYWIAD 038. DZIEWCZYNY Z HermanSerdecznie Cię witam!!! I przy okazji: Tak, to ja jestem na tym zdjęciu 😉 Piszę o służbach mniej lub bardziej tajnych, gdyż doskonale rozumiem ich specyfikę. Tak się bowiem składa, że zanim zostałem szkoleniowcem Wywiadu Bezpieczeństwa Biznesu CSI (Corporate Security Intelligence) byłem oficerem polskich służb specjalnych. A obecnie przekazuję praktyczną wiedzę i umiejętności niezbędne dla biznesowych: researcherów (czyli wywiadowców), analityków (i to nie tylko wywiadowczych), bezpieczników (czyli wszelakich specjalistów ds. bezpieczeństwa) oraz strategów biznesowych (co oznacza również menadżerów i kierowników różnego autoramentu, a także top managementu). Po prostu szkolę każdą osobę zainteresowaną tą tematyką. I na tym zarabiam. A blogowanie i podcasting są moim prezentem dla Ciebie 😎 Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Federacji Rosyjskiej ( MIA Rosji , rosyjskim : Министерство внутренних дел , МВД, MINISTERSTVO vnutrennikh del , MVD ) jest MSW z Rosji . Cesarz Aleksander I założył swojego poprzednika w 1802 roku w carskiej Rosji . Ministerstwo ma swoją siedzibę w Moskwie . Sklep Książki Historia II Wojna Światowa Gestapo. Mity i prawda o tajnej policji Hitlera (okładka twarda, Wszystkie formaty i wydania (1): Cena: Opis Opis Gestapo – jeden z filarów nazistowskiego aparatu przymusu. Przez ostatnie dziesięciolecia wokół tajnej policji Hitlera urosło wiele mitów i kontrowersji. McDonough z dużą śmiałością zestawia fakty, wyciągając czasem dyskusyjne wnioski i skłaniając czytelnika do refleksji. Szeroko wykorzystane niemieckie archiwalia oraz bogata literatura tematu pozwalają naszkicować rzeczywiste znaczenie tajnej policji w państwie opis pochodzi od wydawcy. Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Gestapo. Mity i prawda o tajnej policji Hitlera Autor: McDonough Frank Tłumaczenie: Szlagor Tomasz Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie Język wydania: polski Język oryginału: angielski Liczba stron: 240 Numer wydania: I Data premiery: 2016-09-14 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 20 x 173 x 247 Okres historyczny: faszyzm - II wojna Indeks: 19903354 Recenzje Recenzje Inne z tego wydawnictwa Najczęściej kupowane TAJNA POLICJA: najświeższe informacje, zdjęcia, video o TAJNA POLICJA; W Rosji okradli samolot "Dnia Sądu Ostatecznego" Strona główna Publikacje Carska tajna policja państwowa Ochrana wobec ruch rewolucyjnego i terrorystycznego w Rosji na przełomie XIX i XX w., [w:] Służby specjalne w systemie bezpieczeństwa państwa. Przeszłość – Teraźniejszość – Przyszłość. Materiały i Studia, pod red. Andrzeja Krzaka i Danuty Gibas-Krzak, T. 1, Szczecin-Warszawa 2012, s. 47–64. Wszystkie rozwiązania dla POTOCZNA NAZWA TAJNEJ POLICJI W CARSKIEJ ROSJI. Pomoc w rozwiązywaniu krzyżówek.
Kiedy Antoni Czechow w 1897 r. przebywał we Francji, na jego oczach rozgrywała się sprawa kapitana Alfreda Dreyfusa oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Mimo że prawdziwego zdrajcę wykryto, Dreyfus – w atmosferze nagonki antysemickiej i antyniemieckiej zarazem – wciąż był uznawany za winnego. Wtedy zareagował Emil Zola, publikując w dzienniku „L’Aurore” głośny list otwarty do prezydenta Francji zatytuowany „J’acuse” (oskarżam). Oskarżył w nim władze wojskowe o prześladowanie człowieka niewinnego, za co sam stanął przed sądem – za obrazę armii. Czechow komentował: „Stopniowo rozkołysały się emocje na gruncie antysemityzmu, na tym gruncie, który zawsze cuchnie jatkami (...). Skoro Francuzi zaczęli mówić o parchach i syndykacie, znaczy to, że nie czują się w porządku, że jakiś robak ich toczy, że muszą sięgnąć do mamideł, aby uciszyć swoje wzburzone sumienie”. 14 lat później Rosją wstrząsnął podobny proces. Czechow wtedy już nie żył. Ale nie byłby zaskoczony. Te same mamidła miały uciszyć rosyjskie sumienia. Morderstwo na tle Zaczęło się prozaicznie. 12 marca 1911 r. uczeń szkoły cerkiewnej przy Soborze Sofijskim w Kijowie 13-letni Andriej Juszczyński wstał rano, zjadł barszcz i wyszedł jak co dzień do szkoły. Jednak na lekcje nie dotarł – wolał odwiedzić kolegę Żenię Czebieriaka. Zostawił u niego kurtkę i książki, po czym obaj wyszli na podwórko zagrać w piłkę. I tam po raz ostatni Andriej był widziany przez człowieka naprawiającego uliczne latarnie – Kazimierza Szachowskiego. 20 marca w grocie w podkijowskiej Łukianowce znaleziono ciało chłopca: w pozycji siedzącej, ze związanymi rękami, tylko w bieliźnie i jednej pończosze. Na ciele były widoczne liczne rany kłute, bielizna przesiąknęła krwią, ale wokół śladów krwi nie znaleziono, co oznaczało, że zbrodni dokonano w innym miejscu. W zagłębieniu ściany ktoś upchnął kurtkę z udartym kawałkiem poszewki w kieszeni, czapkę i zeszyty. Na nich widniało nazwisko ofiary. Wstępna ekspertyza wykazała 47 ran zadanych szydłem, prawie całkowity upływ krwi z ciała, a stopień strawienia barszczu w żołądku wskazywał na czas śmierci – godz. 10 rano. Od początku tajemnicza zbrodnia budziła silne emocje. Wieść o niej szybko rozniosła się po kraju, trafiając na podatny grunt. Rosja przeżywała wówczas rozkwit legend o rytualnych mordach, wampirach i handlu żywym towarem (martwym także). Na to nakładała się sytuacja polityczna, kształtowana przez Piotra Stołypina, premiera i szefa MSW jednocześnie, który od 1909 r. wzmógł restrykcje wobec mniejszości narodowych. To pod jego skrzydłami wyrastały ultranacjonalistyczne organizacje na czele z tzw. siłami czarnosecinnymi. Były rządowi przydatne jako pałka wobec żywiołu rewolucyjnego. Rodzina Andrieja i śledczy zaczęli dostawać anonimy sugerujące żydowski mord rytualny... Na pogrzebie chłopca rozdawano proklamację czarnosecinnego Związku Narodu Rosyjskiego: „Prawosławni chrześcijanie! Chłopca zamordowali Żydzi, dlatego bijcie Żydów, gońcie ich, nie darujcie przelania prawosławnej krwi!”. Temat podchwyciła prasa, głównie prawicowa. Jako dowód na uzasadnienie tezy o żydowskim mordzie rytualnym przytaczano okoliczność, że Juszczyński został zamordowany w sobotę, a na 1 kwietnia przypadało tego roku święto Paschy. Śledczy jednak skupili się na najbliższych chłopca. Rozeszła się bowiem wieść, iż jego ojciec, który porzucił rodzinę przed laty, teraz zmarł i pozostawił Andriejowi znaczny spadek. Dlatego podejrzenie padło na matkę chłopca, ojczyma i dalszą rodzinę. Z początku aresztowani, wobec braku dowodów winy szybko wyszli na wolność. Tymczasem z łamów prawicowej prasy krzyczano, że to Żydzi przekupili policję, aby zrzucić oskarżenie na najbliższych. Działacze ZNR przystąpili do ataku. 17 kwietnia na grobie Juszczyńskiego odprawili mszę i umieścili krzyż. Po czym chcieli rozpętać pogrom – ostatecznie, w porozumieniu z szefem miejscowej policji, mieli przenieść go na jesień, po wizycie w Kijowie cara. A lider czarnosecinnej młodzieżówki, student Władimir Gołubiew, zażądał od kijowskiego gubernatora wysiedlenia z miasta 3 tys. Żydów. Następnego dnia frakcja prawych w Dumie, na czele z czołowym w Rosji antysemitą Władimirem Puryszkiewiczem, zażądała od ministra sprawiedliwości Iwana Szegłowitowa podjęcia odpowiednich kroków. Nie musieli długo czekać – w trybie natychmiastowym kierowanie śledztwem przejął prokurator Gieorgij Czapliński, Polak wyznania prawosławnego, słynący z nieprzejednanego stosunku do Żydów. Już nie mogło być wątpliwości, kto stoi za tą straszną zbrodnią. Teraz należało tylko wskazać konkretnego zbrodniarza. Działacze ZNR (zwłaszcza student Gołubiew) mieli w śledztwie okazać się nieocenionymi znawcami kwestii żydowskiej. Bez cienia wątpliwości Miejscowi śledczy, mający bezpośredni dostęp do sprawy, byli wciąż sceptyczni. Zaczęli prowadzić dochodzenie na własną rękę, narażając się tym na odebranie śledztwa. I rzeczywiście, naczelnik wydziału ścigania Miszuk i prokurator Brandorf zostali odsunięci. Ale wezwany słynny śledczy Krasowski dostał tajne polecenie od Miszuka, aby do zbrodni podszedł profesjonalnie, bez ideologicznych założeń. Naraził się tym na prowokację i aresztowanie. Specjalnie z Petersburga sprowadzony śledczy Maszkiewicz otrzymał jasne zadanie – przygotować proces o mordzie rytualnym. A jednak absurdalność tego założenia była tak oczywista, że nawet sam prokurator Czapliński w to nie wierzył. Oczekując na rezultaty zabiegów Maszkiewicza, zlecił naczelnikowi kijowskiej żandarmerii odszukanie prawdziwych zabójców. Szef żandarmerii pułkownik Szredel dostał w tej sprawie błogosławieństwo również od samego Stołypina. Pierwsze kroki jego agenci skierowali do domu Żeni Czebieriaka. Miejsce to było dobrze znane policji. Matka chłopca Wiera Czebieriak, nazywana Wierką urzędniczką, należała do gangu złodziejskiego i zajmowała się paserstwem. Dwa dni przed zabójstwem Andrieja czterech członków gangu zostało aresztowanych, a w domu Wierki przeprowadzono rewizję, znajdując dwa pistolety i amunicję. Żenia początkowo mówił, że rankiem 12 marca Andriej przyszedł do niego i grali w piłkę. Ale na posterunku wyparł się tego i stwierdził, że ostatni raz widział kolegę 10 dni wcześniej. Mimo to jego matka została aresztowana. Pozbawiony jej kurateli chłopiec wrócił do pierwotnej wersji zeznań. Tymczasem na Łukianowce policja odnotowała informację, iż chłopcy podczas gry w piłkę się pokłócili. Żenia zagroził Andriejowi, że doniesie jego matce o wagarach, natomiast Andriej w rewanżu – że doniesie policji na Czebieriakową, iż trzyma w domu kradzione rzeczy. Żenia miał szybko o tym poinformować matkę. To zaczęło się składać agentom w logiczną całość. Dopiero co w domu Czebieriaków przeprowadzono rewizję. Po donosie Andrieja prawdziwy kipisz byłby pewny. Trzeba było więc dzieciaka uciszyć. Wiera niekoniecznie musiała brać czynny udział w zabójstwie. Ale stało się to w jej domu. Prokurator Miszuk wysnuł z tego jeszcze jeden wniosek – upozorowanie mordu rytualnego, aby winę zrzucić na Żydów, a potem rozpętać pogrom, podczas którego będzie można bezkarnie szabrować. 9 lipca Czebieriakowa została aresztowana. Po czterech dniach zwolniono ją po interwencji Czaplińskiego, do którego przyszedł student Gołubiew, by przekonać go, że Wiera należy do ZNR. Ponownie aresztowana 22 lipca, uwolniona została 7 sierpnia. Natychmiast udała się do szpitala, gdzie leżał ciężko chory na czerwonkę Żenia. Mimo protestów lekarza zabrała chłopca do domu, gdzie następnego dnia zmarł. Świadkowie twierdzili, że w malignie krzyczał: „Andriusza, nie krzycz! Andriusza, strzelaj!”. A w chwilach, gdy odzyskiwał przytomność, matka kazała mu potwierdzać, że ona nie ma z zabójstwem nic wspólnego. Tydzień później zmarła na czerwonkę młodsza siostra Żeni. Temat podchwyciła prawicowa prasa, sugerując, że dzieci zostały otrute przez Żydów. Choć prasa centrowo-lewicowa nie była lepsza – o otrucie dzieci oskarżała Czebieriakową. W tym czasie miało miejsce kolejne zabójstwo. Z końcem sierpnia zjechał do Kijowa car z rodziną i przedstawicielami rządu. 1 września 1911 r. wszyscy udali się na przedstawienie do opery, gdzie anarchista Dmitrij Bagrow strzałem z pistoletu śmiertelnie ranił premiera Stołypina. Miał pochodzenie żydowskie, co natychmiast skojarzono ze sprawą mordu na Juszczyńskim. Jednak ludzie pułkownika Szredela konsekwentnie szli prawdziwym tropem. 14 września aresztowali członka szajki Wiery, Rudzińskiego, niedługo potem kolejnych dwóch, Łatyszewa i Singajewskiego. Okazało się, że w nocy po zabójstwie ograbili sklep optyczny, a z samego rana następnego dnia wyjechali z Kijowa do Moskwy i tam przez kilka dni się ukrywali. Dodatkowo śledczy zanotowali, że z domu Czebieriaków zniknęła dokładnie taka sama poszewka, której kawałek znaleziono w grocie wraz z ciałem Andrieja. 20 stycznia 1912 r. Szredel w raporcie do naczelnika departamentu policji napisał, że to są mordercy, bez cienia wątpliwości. O wynikach śledztwa zostali powiadomieni ministrowie sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Niczego to nie zmieniło. Bo w sądzie zostało już złożone oskarżenie przeciwko niejakiemu Bejlisowi. Mężczyzna z czarną brodą 37-letni syn ortodoksyjnego chasyda Menachem Bejlis odszedł od tradycyjnego stylu życia przodków. Pracował jako przedstawiciel handlowy w cegielni Zajcewa. Będąc ojcem pięciorga dzieci, harował od rana do nocy za grosze, również w soboty. Niezawadzający nikomu, miał dobrą opinię pośród chrześcijańskich sąsiadów. Pierwszy oskarżył go student Gołubiew. Cegielnia znajdowała się niedaleko groty, w której znaleziono ciało Andrieja, a w cegielni pracował Bejlis – tak argumentował. „Zabójstwa według mnie dokonano w cegielni albo w żydowskim szpitalu. Dowodów oczywiście na to przedstawić nie mogę” – mówił na przesłuchaniu. I to zapisano w raporcie, który został przesłany w maju 1911 r. przez prokuratora Czaplińskiego do ministra Szczegłowitowa, a ten 18 maja przekazał go na biurko samego cara. Potem okazało się, że Szachowski, człowiek naprawiający uliczne latarnie, coś sobie przypomniał. 20 lipca w obecności Czaplińskiego zeznał, że wcześniej zapomniał powiedzieć o bardzo ważnej rzeczy – kilka dni po zaginięciu Juszczyńskiego spytał Żeni, jak się im wtedy udała gra w piłkę. A Żenia odpowiedział, że się nie udała, bo „przepłoszył ich z cegielni Zajcewa, niedaleko groty, taki mężczyzna z czarną brodą, o imieniu Mendel, przedstawiciel handlowy”. 22 lipca Czapliński wydał rozkaz aresztowania Bejlisa w „stanie ochrony nadzwyczajnej” (prawo stosowane wobec szczególnie niebezpiecznych rewolucjonistów). Wyprowadzono go z domu w asyście 15 żandarmów. Wraz z nim na trzy dni aresztowano jego 9-letniego syna. Żona Szachowskiego Uljana, znana w okolicy alkoholiczka, wyznała, że żebraczka Wołkiwna powiedziała jej, iż na własne oczy widziała, jak mężczyzna z czarną brodą porwał Andrieja i zataszczył do groty. Kiedy żebraczka zaprzeczyła, Uljana przysięgała, że jej mąż też to widział. 10-letni chłopiec z sąsiedztwa potwierdził, że słyszał jej rozmowę z żebraczką. Z kolei szewc Nakonieczny zeznał, że Szachowski donosi na Bejlisa, bo Bejlis kiedyś doniósł na niego, że kradnie. Zeznania małżeństwa Szachowskich stały się podstawą oskarżenia. W listopadzie powstało jeszcze trzecie. Przebywający w celi z Bejlisem niejaki Iwan Kozaczenko, policyjny infomator, po uwolnieniu przekazał władzom list, który Bejlis prosił dać żonie, i zeznał, że miał wykonać dla niego zadanie specjalne: otruć Szachowskiego i Nakoniecznego. Truciznę miał dostać w żydowskim szpitalu, a pieniądze od żony Bejlisa. Odpowiedzialność za to miała wziąć na siebie „cała żydowska nacja”. Były jeszcze zeznania męża Czebieriakowej i małoletniej córki – Andrieja porwali wraz z Mendelem dwaj chasydzi w chałatach. Oskarżenie z tymi dowodami trafiło do sądu 5 stycznia 1912 r. W maju 1913 r. zawrzało na wierchuszce. Kijowski gubernator Kirs pisał do ministra spraw wewnętrznych Makarowa, że przy tak słabych dowodach Bejlis zostanie uniewinniony. Makarow pisał do ministra sprawiedliwości Szczegłowitowa, że należy domniemywać, iż tak się właśnie stanie. Ale Szczegłowitow odpowiadał, że sprawa nabrała już takiego rozgłosu, iż nie sposób się wycofać, „inaczej powiedzą, że Żydzi przekupili mnie i cały rząd”. Na dodatek Rosja szykowała się do hucznych obchodów 300-lecia panowania Romanowów. Ludowi należały się godne igrzyska. Proces rozpoczął się 23 września 1913 r. Oskarżał prokurator Oskar Wipper, wspomagany przez członka frakcji prawicowej w Dumie i znanego adwokata antysemitę. Sędzią został Fiodor Bołdyriew, sympatyzujący z czarnosetyńcami. Jako świadków oskarżenia powołano prawdziwych zabójców. Intelektualnego wsparcia tej stronie udzielił pisarz Wasilij Rozanow, którego za antysemityzm wykluczono ze Stowarzyszenia Religijno-Filozoficznego. Drugą stronę intelektualnie wspierali: pisarz polskiego pochodzenia Władimir Korolenko i Władimir Nabokow (ojciec przyszłego pisarza), reprezentując opinię świata kultury i nauki nie tylko rosyjską, bo murem po stronie Bejlisa stanęli tacy ludzie, jak Tomasz Mann, Herbert Wells i Anatol France. Do obrony Bejlisa przystąpił kwiat rosyjskiej adwokatury, na czele z Wasilijem Makłakowem. Na 12 ławników siedmiu było niepiśmiennymi chłopami. Słowem – na sali rozpraw niczym w kropli wody zebrano to, co najgorsze i najlepsze w Rosji. „Przysięgli po jednej stronie, milczący Bejlis po drugiej – jakby wypadając z pola widzenia” – pisał Korolenko. I rzeczywiście, Bejlis na sali rozpraw nie istniał. Cała uwaga zgromadzonych była skierowana na Wierę Czebieriak. Niewąpliwie czuła się gwiazdą. Butna, sprytna, z zimną krwią odpierała wszelkie zarzuty obrony. Hardo potrafiła odgrażać się zeznającej sąsiadce: „Ja mogę wszystko zrobić”. Jej kompani przeciwnie – sprawiali wrażenie zagubionych i przestraszonych. Ale i tak największe wrażenie wywołały ekspertyzy na rzecz oskarżenia. Medyczną wydał prof. Kosorotow (podczas rewolucji lutowej wyjdzie na jaw, że otrzymał za nią pieniądze z tajnego konta Departamentu Policji). Psychiatryczną – prof. Sikorski. Niedorzeczność jego konkluzji na tyle wstrząsnęła światem psychiatrii w kraju i za granicą, że XII Wszechrosyjski Zjazd Lekarzy uchwalił przeciwko niej specjalną rezolucję. Podobnie rzecz się miała z ekspertyzą religijną. Żaden przedstawiciel Cerkwi nie zdecydował się na wystąpienie przed sądem w charakterze znawcy żydowskiego mordu rytualnego na chrześcijańskich dzieciach. Dlatego sprowadzono do Kijowa uchodzącego za znawcę Talmudu księdza katolickiego Justyna Pranajtisa. Kiedy eksperci powołani przez obronę kazali mu wskazać konkretne wersety w Talmudzie, okazało się, że takich nie ma. Pranajtis posługiwał się niemieckim przekładem, w dużej mierze będącym paszkwilem. 28 listopada 1913 r., po sześciu godzinach narad ławy przysięgłych, miał zapaść wyrok. Bejlisa uniewinniono! Podobno do samego końca głosy ławników rozkładały się po równo. Ale ostatecznie jeden z chłopów przeżegnał się pod ikoną i powiedział: „Nie, nie chcę brać grzechu na duszę – niewinny!”. Nawet jeśli wyglądało to trochę inaczej, ostatecznie i tak musiały przeważyć głosy chłopskie. I to sumienie ludu odniosło zwycięstwo nad mamidłem. Prawdziwi zabójcy nie ponieśli jednak konsekwencji.
Wspomnienia księdza Mariana Tokarzewskiego o Rosji carskiej i przyczynach sukcesów bolszewików – Wolna Polska – Wiadomości Nakładem wydawnictwa Klinika Języka (związanego ze znanym pisarzem i blogerem Gabrielem Maciejewskim) ukazała się „Straż przednia” – wspomnienia księdza Mariana Tokarzewskiego o Rosji carskiej, prześladowaniu przez Rosję katolików i Polaków
Instytucję policji tajnej stworzyła w Polsce i rozwinęła na szeroką skalę Rosja. Wprawdzie jeszcze w czasach naszej niepodległości, a mianowicie za panowania Stanisława Augusta były zaczątki pracy rosyjskiej w tym kierunku, bo wielkorządca rosyjski Igelstrom zorganizował policję tajną, jednak jej działalność była na razie dość skromna i oględna. To samo można powiedzieć o jej działalności za czasów Księstwa Warszawskiego a i do objęcia rządów przez Rosję. Założycielem i opiekunem najstaranniejszym policji tajnej stał się od tego czasu w Polsce i wszędzie, gdzie trzeba było tropić ideę narodową polską, senator Nowosilcow, pełnomocny komisarz cesarza Aleksandra. Stworzył on już w r. 1813, jeszcze przed utworzeniem Królestwa Kongresowego „wyższą sekretną policję”, jako „kontrpolicję” względem policji polskiej. Na agentów zalecał Nowosilcow brać „osoby zaufane, pochodzenia niemieckiego i żydowskiego; osoby te, zarówno jak ich czynność powinny zostać ukryte przed dotychczasową policją (t. zn. polską)”. Nie zapomniano zorganizować specjalnego biura na poczcie do otwierania listów, a nawet urządzono nadzór tajny nad służbą celną i leśną. Po ustanowieniu Królestwa Kongresowego w r. 1815, występuje na pierwszy plan w sprawach policji tajnej gen. Rożnicki, jeden z największych łotrów, jakich wydały gorące czasy Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Nie wiedząc jeszcze o kontrpolicji tajnej, organizuje on korpus żandarmów Królestwa Polskiego, a to w celu „utrzymania spokoju, porządku i bezpieczeństwa w całym kraju”. Żandarmerja ta przeznaczona pierwotnie „dla chwytania zbrodniarzów, ich strzeżenia, przeprowadzania ich i więźniów w miejsca wskazane, oraz śledzenia zbiegów” – stopniowo zaczęła tropić w charakterze policji tajnej ślady działalności antyrządowej (przeciwrosyjskiej). Działalność wyższej sekretnej policji i żandarmerji wciąż się krzyżowała, rzucano się na jedne i tesame sprawy, tropiono jednych i tych samych ludzi i stale wzajemnie się szpiegowano. Poza temi dwoma organizacjami istniały jeszcze liczne biura, które zajmowały się tajną działalnością wywiadowczą. Należy tu zaliczyć policję municypalną m. Warszawy, którą splamił jej kierownik Mateusz Lubomirski. Żąda zbytku, pogoń za złotem przy wrodzonych złych instynktach, pchnęły tego człowieka do oddania siebie i podwładnych mu organów na usługi policji tajnej, by wespół z Nowosilcowem i Rożnickim śledzić i prowokować, działaczów ruchu narodowego. Oprócz tych trzech instytucyj pracowały w zakresie policji tajnej także biura, jak dla służby wywiadowczej zagranicznej, dla spraw ruchu narodowego na Litwie, kancelarja dyplomatyczna W. Ks. Konstantego, utrzymująca stosunki z władzami zagranicznemi w sprawie tajnych zarządzeń policyjnych w związku ze śledztwami prowadzonemi w Król. Polskiem, biuro policji przybocznej W. Księcia dla śledzenia oficerów wojsk rosyjskich, biuro perlustracyjne korespondencji wybitniejszych osób, Nowosilcow miał oddzielne swoje biuro wywiadowcze, wreszcie istniało jeszcze jedno biuro -najtajniejsza kontrpolicja osobista W. Księcia, opłacana przez niego z prywatnej szkatuły. Do zadań tej kontrpolicji należało badanie spraw najpoufniejszych, których wyniki Książę pragnął utrzymać w sekrecie i stały nadzór nad Nowosilcowem i Rożnieckim. Specjalny rodzaj policji stanowili kozacy, powołani do utrzymywania kordonu na granicy Królestwa Polskiego; używani oni byli przedewszystkiem do dokonywania aresztów i eskortowania aresztowanych w szczególnie ważnych i tajnych wypadkach; pozatem utrzymywali na swoją rękę policję tajną. Wreszcie niezmiernie czynną akcję w kierunku tajnej policji prowadzili posłowie rosyjscy przy rządach zagranicznych. Utrzymywali oni dla tropienia ruchu narodowego polskiego własnych agentów, oraz korzystali z usług policji miejscowej, której rządy zagraniczne hojnie dostarczały do rozporządzenia posłów rosyjskich. Tak wielki aparat tajnej policji stworzyli dla pilnowania Polski doradcy cesarza Aleksandra, za jego wiedzą i aprobatą, tego cesarza, którego wielu u nas czciło jako dobroczyńcę, twórcę Polski i noszącego w swem sercu wiele pięknych zamiarów i dobrodziejstw względem Polski, które zresztą nigdy nie mogły być zrealizowane. Powiedziałby ktoś, że jest rzeczą niepodobną do wiary aby istniało naraz tyle rozmaitych organizacyj i biur szpiegowskich, jednak był to czas, kiedy w całej Europie panował system prowokacji i powszechnego szpiegowania. Epoka ta wydała największych może policjantów, najsłynniejszych szpiegów. W Wiedniu działał wówczas pod wielkim Metternichem słynny inkwizytor hr. Sedlnitzky, w Paryżu Franchet-Desperey, we Włoszech Torresani i Salvatti, w Berlinie Kamptz, węszący wszędzie intrygę i spisek polski. Poza tem zapanowała w Europie reakcja, rządy policji tajnej, które usiłowały wyplenić, wyprzeć wszelkie ślady wielkiej rewolucji francuskiej i zgnębić ruchy wolnościowe, podnoszące się w większych państwach. W Polsce, w okresie 1815-1830 r. żyło pokolenie, które na własne oczy widziało, jak kraj poćwiartowano. Świeże te wspomnienia zmuszały ludzi lepszych, a przedewszystkiem młodzież i wojsko, budzić do czynu, a przynajmniej do prób akcji czynnej i w tem tkwiła przyczyna spisków, licznych tajnych stowarzyszeń. W odpowiedzi na to organizuje Rosja w Królestwie tajną policję i wprowadza system powszechnego szpiegowania. Zresztą w Warszawie były inne jeszcze pobudki i cele tajnej policji. Dla Nowosilcowa i stojącej za nim w Petersburgu reakcji bardzo ważną było wyleczyć z liberalizmu Aleksandra I, który w pierwszych latach swego panowania nosił się z zamiarm nadania Rosji konstytucji, rozmyślał o powszechnej sprawiedliwosci, wolności itp. Uzdrowić go postanowiono drogą ujawniania spisków i tajnych związków. Zadanie to po mistrzowsku spełniał Nowosilcow przy pomocy Rożnickiego, Lubomirskiego, Hankiewicza i innych, znajdując czynne poparcie u ks. Konstantego. Lecz dlaczego było aż tyle oddzielnych biur szpiegowskich? Wynika to z głównej zasady, że w policji tajnej naprawdę nikomu wierzyć nie można. Ten brak zaufania o tyle był usprawiedliwiony, że wszyscy agenci policji tajnej – łotry ostatniego gatunku – istotnie wiary budzić nie mogli. Świadome fałsze przesada i powiększanie faktów, wysnuwanie najfałszywszych wniosków i dostrzeżonych zjawisk dążenie do odznaczenia się drogą wykrywania wszelkich spisków i zbrodni politycznych, wreszcie stałe i powszechne usiłowanie wszystkich od najwyższych do najniższych agentów wzajemnego podkopywania się, wzajemnego włażenia sobie w drogę – wszystko to prowadziło do tego, że i denuncjacjom i denuncjantom nie można było wierzyć. Świadom tego był ks. Konstanty i w rzeczywistości dla wielu ober-szpiegów miał wcale nietajoną pogardę. Stąd wynikała u niego konieczność sprawdzania denuncjacyj, a temsamem ustanawiania nowych biur celem stwierdzania prawdziwości donosów. Zresztą systemu tego trzymali się wszyscy główni działacze, szpiegują oni i są nawzajem szpiegowani. Wspomnieliśmy wyżej, że nad takimi dygnitarzami, jak Nowosilcow i Rożnicki, ustanowiono specjalny nadzór. Lecz więcej – co już wkracza w dziedzinę humorystyki – nadzór taki zarządził ks. Konstanty nad bratem swoim ks. Mikołajem, późniejszym cesarzem. Pisze on 3 września 1824 do pułk. Sassa, szefa biura wywiadowczego zagranicznego: „…ponieważ wszelkie jest prawdopodobieństwo, iż W. Ks. Mikołaj zabawi czas niejaki w Berlinie, życzyłbym sobie, abyś nas WPan zawiadomił o zabawach, dzień po dniu, jako i zatrudnieniach wojskowych – …słowem donosić WPan będzie o wszystkiem tem, co rozumiesz, iż mnie interesować będzie. Proszę WPana także, abyś mi regularnie donosił o wszystkiem, czego się będziesz mógł dowiedzieć o dworze pruskim”. Lecz nie dość na tem. W parę lat później tenże Sass otrzymuje polecenie od cesarza Mikołaja, aby mu dostarczał tajnych wiadomości o ks. Konstantym. Szpiegom zaprzysiężonym i przybranym w pewne formy służby państwowej, dawano nad obywatelami daleko idącą władzę tajną, pozwolono aresztować, wnikać w życie prywatne , wciągać do więzień. „Pełne są – głosi raport – księgi szpiegowskie doniesień, miotających obelgi na urzędnika, na zacne damy; pełne wiadomości gorszących, których uczciwy człowiek wstydziłby się pisać, których by wzdrygał się słuchać”. A co najważniejsze, ci denuncjanci mieli ustawowo zapewnioną zupełną bezkarność, zwolnieni byli od odpowiedzialności nawet w wypadkach najcięższych a fałszywych oskarżeń. Bezpieczni brakiem odpowiedzialności za doniesienia, denuncjowali z nienawiści, dla zemsty, podając wiadomości wprost fałszywe, pełne kłamstw. Znaleziono deklarację jednego ze szpiegów, w której oświadcza on pisemnie, że pomimo upomnień dopuścił się licznych kłamstw i fałszywych donosów, jednak sam skazuje się na 25 plag „batem kozackim na placu rossyjskim”, o ile jeszcze raz złoży kłamliwe doniesienie. Ta cała sfora szpiegów „operowała” szczególnie tam, gdzie można było przypuszczać istnienie zorganizowanej myśli polskiej. A więc przedewszystkiem wśród młodzieży szkół średnich i uniwersytetu. W sfery młodzieży wciskali się specjalni szpiegowie, przedstawiając się jako zapaleni rewolucjoniści i pozyskawszy zaufanie, donosili o wszelkich ruchach. Szczególną opieką otoczono sejm, senatorów i posłów; śledzono ich w domach, donoszono ich słowa lub urywki rozmów, gdzie posłowie bywali, z kim się widywali, jakie nowe wnioski będą postawione, jakie sprawy na sejmie poruszono itp. Na czas otwarcia i działania sejmu organizowano specjalne kadry policji tajnej, zwykle pod kierunkiem Henryka Mackrotta. Indywiduum to z pod ciemnej gwiazdy, którego obawiano się wszędzie, trudniło się również śledzeniem związku kosynierów, prowadziło wywiady w sprawie Łukasińskiego, szpiegowało studentów i wojskowych, spełniało zresztą najrozmaitsze polecenia i funkcje, między innemi szpiegowało Rożnickiego i Lubomirskiego. Zresztą szpiegowano wszędzie i wszystkich. Tajni agenci działali w teatrze, na jarmarkach (zwłaszcza jarmarki łowickie były pod stałą opieką), na cmentarzach, zwłaszcza na pogrzebach osób popularnych. Szpiegami napełniano miejsca zabaw publicznych, wprowadzono ich na zebrania prywatne towarzyskie, kazano im śledzić każdy krok ludzi znanych z przywiązania do ojczyzny. W ostatnich przed rewolucją czasach dodawano niektórym osobom po 4-5 szpiegów. – Dla uzyskania wiadomości nawiązywali często szpiegowie stosunki miłosne, stawali się narzeczonymi służących. Wynajmowali mieszkania tuż obok swych ofiar, by je mieć nieustannie na oczach; urządzali specjalne zebrania konspiracyjne w lokalach publicznych (restauracjach) i do sąsiednich ubikacyj wprowadzano swych szefów dla podsłuchiwania i t. p. Stale już była stosowana prowokacja, wprawdzie nie w takiej wyrafinowanej formie, jak za naszych czasów, bez bomb bez głośnych zamachów. Roznoszono odezwy patrjotyczne, wygłaszano mowy nawołujące do rewolucji aby wciągać ludzi w zasadzki. Śledzono zwykle nietylko osoby podejrzane, na które rzucono jakieś oskarżenie, ale i ich oskarżycieli – a to „celem pewniejszego dojścia do prawdy”, jak pisze Mackrott. Dość było denuncjacji pierwszego lepszego szpiega, by znaleźć się w więzieniu. Jak szpiegowie rozpanoszyli się, jak działali niemal pewnie i jaką protekcją byli otoczeni, świadczy następujący fakt: kilkunastu studentów uniwersytetu (1821 r.) zebrało się w gospodzie pod Saturnem. Nagle zauważyli szpiega podsłuchującego przez przymknięte drzwi. Z młodzieńczym temperamentem wyrzucili szpiega, nie żałując mu zapewne i razów. Działo się to o godz. 7 wieczorem, o godz. 8 zaś już kilkunastu studentów siedziało pod kluczem na rozkaz ks. Konstantego; koniec zaś całej afery był taki, że 4 studentów relegowano, a kilkunastu skazano na areszt. Te ciągłe aresztowania wywołały konieczność zakładania coraz to nowych więzień, Bastylli – jak mówiono. Więzienia te były również przedmiotem szczególnego nadzoru ze strony szpiegów; donosili o tych, którzy się zbliżali do więzień, kto wyrażał jakiś żal na widok więźniów lub usiłował się porozumieć z nimi itd. Współcześni mówili, że „gdyby tylko jedna plaga policji tajnej dotknęła była Polskę, to już rewolucja, chociażby najstraszniejsza, byłaby dostatecznie usprawiedliwiona przed sądem współczesnych i potomności”. Zdawałoby się tem, że lud w chwili wybuchu rewolucji rozszarpie znanych powszechnie szpiegów i że żaden „stróż prawa i porządku” nie obroni się przed wściekłością tłumu. Ruch rewolucyjny koniecznie takiej krwi potrzebuje. Lecz w czasie powstania 1830 r. główni bohaterowie policji tajnej pouciekali, innych aresztowano, lecz wkrótce zostali oni wypuszczeni na wolność. Juryści wynaleźli bowiem taką zasadę prawną: szpiegostwo może być karane wówczas, gdy w następstwie i wyniku swojem miało zbrodnię lub występek. J. W.
\n tajna policja w carskiej rosji
Piękno i ponadczasowość manifestu Tymczasowego Rządu Narodowego. .Dnia 22 stycznia 1863 roku ogłoszony został manifest Tymczasowego Rządu Narodowego, wzywający „naród Polski, Litwy i Rusi” do zbrojnej walki przeciw „nikczemnemu rządowi najezdniczemu” – carskiej Rosji. Ta ostatnia, „rozwścieklona oporem męczonej przezeń

Skuteczne reformy ograniczające autokratyczną władzę, podjęte w XIX w., mogły otworzyć Rosji inną drogę rozwoju. Tak się wszakże nie stało. Dlaczego? Na rozdrożu dziejów. Autor „Listu filozoficznego” Piotr Czaadajew wypowiedział opinię, że Rosja ma w historii powszechnej do odegrania lekcję pokazową dla ludzkości. Innymi słowy: jej losy przyniosą jakieś szczególne w swym rodzaju doświadczenie. W pewnej mierze takim teatrem dziejowym stał się wiek XIX, który dla Rosji trwał od 1801 r. do 1917 r., czyli od wstąpienia na tron Aleksandra I do upadku monarchii i zwycięstwa bolszewików. Pomocnik Historyczny „Dzieje Rosjan” (100087) z dnia Carskie Imperium; s. 104 Oryginalny tytuł tekstu: "Od caratu białego do czerwonego"

Hasło krzyżówkowe „policja tajna w carskiej Rosji” w leksykonie krzyżówkowym. W naszym internetowym leksykonie definicji krzyżówkowych dla wyrażenia policja tajna w carskiej Rosji znajduje się tylko 1 opis do krzyżówki. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową.

Pamiętniki naczelnika „Ochrany” generała Gerasimowa wywołują wciąż na emigracji rosyjskiej żywą polemikę, komentarze, sprostowania i t. d. Dla nich jest to jeszcze żywa kwestja z wiążącej ich przeszłości. Dla nas dalekie echo, czegoś, co już nigdy nie wróci. Nie roznamiętniają nas. Głębokie kulisy carskiej Rosji… Carska policja tajna w Polsce Instytucję policji tajnej stworzyła w Polsce i rozwinęła na szeroką skalę Rosja. Wprawdzie jeszcze w czasach naszej niepodległości, a mianowicie za panowania Stanisława Augusta były zaczątki pracy rosyjskiej w tym kierunku, bo wielkorządca rosyjski Igelstrom zorganizował policję tajną, jednak jej działalność była na razie dość… W przemowie Telimeny od razu widać, jak działa aparat sprawiedliwości w carskiej Rosji. Tam najważniejsze są urzędy i godności, a także status materialny. Jeżeli ktoś jest biedny, nie ma nic do powiedzenia, a i takiej osobie, chociażby był niewinna, można udowodnić winę. Oskarżyć o byle drobnostkę. Oprycznina – formalnie działająca tylko przez około siedem lat – uważana jest raczej za zamknięty rozdział rosyjskiej historii, aniżeli początek trwającej po dziś dzień mrocznej tradycji państwa policyjnego. Iwan Groźny powołał ją w w roku 1565, w trakcie wojny inflanckiej, po ciosie, jakim było dla niego przejście na wrogą polsko-litewską stronę dowódcy wojsk moskiewskich, księcia Andrzeja Kurbskiego. W głowie cara narastało przekonanie o tym, że jest osamotniony, a bojarzy szykują przeciw niemu spisek, więc należy zastosować środki nadzwyczajne. Chodziło zatem o stworzenie formacji, która skutecznie przeprowadziłaby carską kontrofensywę w polityce wewnętrznej. Ubrani w ciemne skromne szaty jeźdźcy z przymocowanymi do siodeł swoich koni głowami psów i miotłami (symbolicznie gryzący i zamiatający zdrajców cara) siali postrach nie tylko wśród bojarów, ale i całej ludności ziem moskiewskich. Byli wobec społeczeństwa na swój sposób wyobcowani. Słowo „oprycznik” w języku starorosyjskim oznacza człowieka wyodrębnionego, któremu się na wiele pozwala. Funkcjonariusze tej ówczesnej policji politycznej rekrutowali się głównie z drobnej szlachty lub cudzoziemskich najemników, co już samo w sobie stawiało możnowładztwo w trudnym położeniu. Ich okrutne praktyki miały służyć wzmocnieniu pozycji cara Wszechrusi – Iwana IV Groźnego oraz jego skutecznej rozprawie z bojarami. Tak więc oprycznina sprzyjała tendencjom egalitarnym, była instytucją antyoligarchiczną. Iwan Groźny jako reformator kraju wyprzedził zatem o niecałe dwa stulecia Piotra I Wielkiego – monarchę, który jest najbardziej kojarzony z rosyjskimi dążeniami ku nowoczesności. Poszedł tą samą drogą, jaką podążali w tamtym czasie inni władcy europejscy. Na Starym Kontynencie rodziła się nowożytna monarchia absolutna. Podejmowane były próby podporządkowania scentralizowanemu państwu władzy duchownej (sekularyzacja) oraz ograniczania przez to państwo przywilejów wyższych warstw społecznych. Iwan znalazł się w „awangardzie postępu”, która odczarowywała rzeczywistość z politycznych „przesądów” średniowiecznego feudalizmu. W powyższym kontekście aż dziw bierze, że po czterech stuleciach oprycznina uchodzi za synonim tego wszystkiego, co oddziela Rosję od nowoczesnego świata. Dzisiejszą opryczniną są z zachodniej liberalnej perspektywy rosyjskie służby specjalne, którym powszechnie przypisuje się istotny zakulisowy, a więc antydemokratyczny wpływ na politykę Moskwy. Towarzyszy temu na Zachodzie przekonanie o odmienności Rosji względem cywilizacji europejskiej. Takie zachodnie dogmaty polityczne, jak swobody obywatelskie, realny pluralizm partyjny, jawna cywilna kontrola nad siłowymi organami państwa, nie mieszczą się przecież w ramach rosyjskiej „demokracji suwerennej”, która de facto jest systemem odgórnie sterowanym o cechach autorytarnych. [srodtytul]Mroczne oblicze opryczniny[/srodtytul] Oprycznicy dopuszczali się nagminnie aktów bestialstwa: tortur, okrutnych mordów. Siali terror, kierując się zasadą odpowiedzialności zbiorowej. Przemoc, jakiej używali w rozprawie z realnymi lub domniemanymi przeciwnikami cara, sięgała kobiet, dzieci, służących. Represje te jednak odbiły się na kondycji militarno-obronnej państwa moskiewskiego. Oprycznicy popadli w carską niełaskę po ataku w roku 1571 wojsk chana krymskiego Dewleta I Gireja, które dotarły do samej Moskwy, wywołując pożar miasta. Przerażony Iwan doszedł do wniosku, że w dramatycznym momencie oprycznicy go zawiedli. W roku 1572 formację tę rozwiązał. Znany pisarz Władimir Sorokin pytany o fenomen opryczniny stwierdza: – To potworne zjawisko nie zostało jak do tej pory adekwatnie scharakteryzowane w literaturze rosyjskiej. Jest tylko jedna poruszająca tę problematykę powieść – „Książę Srebrny” Aleksieja Tołstoja. Reszta to lekkie ujęcia tematu. I rozumiem, dlaczego tak jest. Żeby bowiem opisać istotę opryczniny, potrzebujemy nowego markiza de Sade'a. Żadna cenzura by takiego opisu nie przepuściła. Zjawisko, które nie jest opisane, wymyka się wszelkim wyobrażeniom. Sorokin jest autorem opublikowanej kilka lat temu powieści „Dzień oprycznika”. Akcja tego political fiction dzieje się w 2027 roku. Historia Rosji zatacza koło. Kraj od reszty świata, zdominowanego przez Chiny, odgradza wielki mur. Jedyne relacje międzynarodowe, jakie utrzymuje Rosja, to handel surowcami. Dziełami Tołstoja i Dostojewskiego pali się w piecu, do publicznego obiegu literatury dopuszczone są wyłącznie panegiryki na cześć monarchy. Bohaterem utworu jest Andriej Komiaga, funkcjonariusz opryczniny, która ponownie staje się filarem rosyjskiego reżimu. – Z pewnością nie jest to powieść futurologiczna – wyjaśnia Sorokin. I dodaje: – Model państwa, jakie zbudował w połowie XVI wieku Iwan Groźny, nie zmienił się do chwili obecnej. Przez minione osiem lat prezydentury Putina dał on o sobie znać bardzo mocno. Współcześni oprycznicy rozbijają się mercedesami, korzystają z telefonów komórkowych, lecz moralność tego rodzaju ludzi nie uległa od pięciu wieków zmianie. W mroczne oblicze opryczniny wkomponowuje się również film „Car” w reżyserii Pawła Łungina. To zupełnie inne ujęcie tematu niż słynny obraz Siergieja Eisensteina „Iwan Groźny” z roku 1944, stanowiący poniekąd alegoryczne uzasadnienie stalinowskiej dyktatury. Superprodukcja z roku 2009 przedstawia konflikt Iwana z metropolitą moskiewskim Filipem II. Ów mnich, prawosławny święty, zginął męczeńską śmiercią uduszony przez oprycznika Skuratowa Malutę za sprzeciwianie się woli tyrana przejawiającej się chociażby w zbrodniach popełnianych na zasłużonych dla ojczyzny bojarach. [srodtytul]Ratunkiem jest prawosławie[/srodtytul] Łunginowski Iwan Groźny szuka usprawiedliwienia dla swoich działań, mówiąc: „Może jako człowiek jestem grzesznikiem, ale jako car mam rację”. Następuje tu kolizja – by odwołać się do terminologii Maksa Webera – etyki przekonań z etyką odpowiedzialności. Władca w poczuciu (niech będzie, że złudnym) odpowiedzialności za państwo zawiesza wyrastające z religii wartości moralne. „Cel uświęca środki” – klasyczna fraza Macchiavellego realizuje się w rządach Iwana. Dokonuje się to zgodnie z modernizacyjną tendencją emancypacji polityki od religii. „Car” wpisuje się w pewną historiozoficzną wizję, którą reżyser lansuje i w innych swoich obrazach. Dwie dekady temu Łungin, rosyjski inteligent pochodzenia żydowskiego, nakręcił „Taxi Blues” i „Luna Park” – filmy będące wyrazem strachu przed anarchizacją i rozkładem sowieckiego społeczeństwa schyłku pieriestrojki. Zwykli Rosjanie są w nich przedstawieni jako niezdolni się odnaleźć wobec tempa gwałtownych przemian, ulegający nastrojom ksenofobicznym, brutalni troglodyci. Z tym że reżyser nie tyle ich piętnuje czy potępia (taksówkarza Iwana i przywódcę gangu Czyścicieli Andrieja traktuje nawet z wyrozumiałością), ile raczej usiłuje zgłębić historyczne zjawisko, którego jest świadkiem. Po nawróceniu na prawosławie Łungin nadal nie szczędzi krytyki Rosji. Tak jest w przypadku głośnego w Polsce obrazu „Wyspa” z roku 2006. Pielgrzymi przybywający z rozmaitymi sprawami (chociażby z osobliwą prośbą... o błogosławieństwo dla aborcji) do jurodiwego ojca Anatolija to ofiary duchowego oraz moralnego spustoszenia, jakie przyniósł realny komunizm. Ratunkiem dla Rosji jest chrześcijaństwo. Podobną wymowę ma „Car”. Rządy silnej carskiej ręki nie są w stanie uczynić z Rosjan ludzi cywilizowanych. Nic tu nie wskóra żadna modernizacja, nawet modernizacja narzędzi tortur. Może to uczynić jedynie Cerkiew. Łungin w „Carze” kontestuje dziedzictwo przejętego z Bizancjum rosyjskiego cezaropapizmu jako paliwa dla nowożytnych rosyjskich tyranii. Polityczny prymat tronu nad ołtarzem – sugeruje twórca filmu – stawia Cerkiew w kłopotliwej sytuacji, ponieważ chrześcijanie mają obowiązek sprzeciwiać się władzy pomazańca Bożego, jeśli tylko przekracza on prawo Boże. Znamienne wydaje się to, co podkreśla Lew Gudkow, socjolog, dyrektor niezależnego ośrodka badań opinii społecznej Centrum Lewady: – „Car” spotkał się z negatywnymi opiniami płynącymi ze strony Cerkwi. Natomiast elita polityczna praktycznie nie zareagowała na film. Ogólnie został on słabo przyjęty, a nawet po prostu go przemilczano. Potwierdzeniem słów Gudkowa jest opinia księdza Wsiewołoda Czaplina, przewodniczącego Synodalnego Wydziału do spraw Kontaktów Cerkwi ze Społeczeństwem. Metropolita Filip – uważa on – został w filmie Łungina przedstawiony nie jak święty, lecz jak bohater świecki – dysydent czasów sowieckich, pacyfista i humanista. [srodtytul]Przeciw globalnym czekistom[/srodtytul] Iwan Groźny ma we współczesnej Rosji także swoich apologetów, i to wśród czołowych intelektualistów. Zaliczyć do nich można zmarłego w roku 2003 filozofa politycznego Aleksandra Panarina. Dla niego okres opryczniny to klucz do zrozumienia polityki rosyjskiej. Wedle formułowanej przez Panarina idei rosyjskiej głównym oponentem państwa jest możnowładztwo. Chce się ono wymknąć spod kontroli państwa i narzucić całej zbiorowości podwójne standardy, co zagraża jedności kraju oraz suwerenności władzy. Odpowiedzią na to jest samodzierżawie – car szuka oparcia dla swoich rządów w niższych warstwach społecznych, aby zahamować samowolę możnowładztwa. Czcigodny car i czcigodny lud – oto dwa święte bieguny idei rosyjskiej, między które wpycha się element trzeci, bojarski, dążący do zerwania więzi łączącej cara z ludem. Tropem Panarina poszli, chcąc nie chcąc, uczestnicy debaty zorganizowanej w tym roku przez moskiewski think tank Instytut Dynamicznego Konserwatyzmu. Socjolog Andriej Fursow w swoim wystąpieniu stwierdził, że policja polityczna Iwana Groźnego to szczególnie załgany fragment dziejów Rosji, o czym świadczy również film „Car”. W porównaniu z innymi mającymi krew na rękach XVI-wiecznymi władcami europejskimi (Karol IX Walezjusz, Henryk VIII, Elżbieta I) Iwan zachowywał się dość umiarkowanie. Oczywiście, jak w przypadku każdych specsłużb, w opryczninie trafiali się łajdacy, ale nie w tym tkwi sedno sprawy. Chodzi bowiem o to, że polityka ma swoje wymagania. Ktoś musi się podejmować zadań specjalnych, tak jak słynąca z czerwonego terroru Czeka, zwana też czerezwyczajką. Już sama nazwa „czerezwyczajka” oznacza organizację, która ma się zajmować sytuacjami nadzwyczajnymi. Fursow nawiązuje tu – świadomie lub nie – do koncepcji Carla Schmitta: polityka to sfera permanentnego stanu wyjątkowego, gdzie o wszystkim decydują niedające się przewidzieć czynniki wykraczające poza powszechnie przyjęte reguły gry. Stąd zapotrzebowanie na opryczninę i jej spadkobierców: gwardię Piotra Wielkiego, Czeka, GPU. Zresztą Rosja – uważa Fursow – nie wyróżnia się na tle innych krajów jakąś znaczącą rolą specsłużb w życiu politycznym. Działania NATO w Jugosławii czy Afganistanie świadczą o istnieniu globalnej czerezwyczajki. Przeciwstawić jej się powinna rosyjska nowa oprycznina strzegąca interesu swojego państwa. Zasadniczym problemem rosyjskiej historii pozostaje – zdaniem Fursowa – to, czy rodzime specsłużby działają na rzecz sojuszu państwa z ludem przeciw oligarchii i elementom obcym (Iwan Groźny, Stalin) czy sojuszu państwa z oligarchią i elementami obcymi (między innymi w celu kulturowej denacjonalizacji Rosji) przeciw ludowi (Piotr Wielki, Lenin, Gorbaczow). Inny uczestnik debaty w Instytucie Dynamicznego Konserwatyzmu (jego skądinąd dyrektor), pisarz i publicysta Witalij Awerianow (autor wystąpienia pod wymownym tytułem „Opricznina – modernizacija po-russki”), zmierzył się z kwestią podobieństw między czasami Iwana Groźnego a XXI stuleciem. Według niego element bojarski wciela się dziś w elitę kremlowską oraz partię władzy Jedna Rosja. Polityczny establishment, wbrew rzucanym konserwatywnym i patriotycznym sloganom, zachowuje się defensywnie. Obsługując interesy oligarchów, kontynuuje właściwie linię Jelcyna. Putinowski reżim nie ma więc z rządami Iwana i opryczniną nic wspólnego. Awerianow słusznie przywiązuje wagę do znaczącej roli oligarchów w rosyjskiej polityce. Myli się natomiast, twierdząc, że współudziału w rządzeniu nie mają rodzime specsłużby. Nowi oprycznicy (z ich środowiska wywodzi się Putin) zawarli sojusz z tą częścią nowych bojarów, która się zgodziła na współpracę z nimi (Michaił Chodorkowski się nie zgodził, więc ponosi tego konsekwencje). Gdyby przyjąć podejście Fursowa, to oznaczałoby to, że mamy do czynienia z modelem Piotra Wielkiego: sojusz państwa z oligarchią i elementami obcymi przeciw ludowi. Towarzyszy temu jednak przekaz propagandowy wskazujący na coś innego: żadnego sojuszu władzy politycznej z oligarchami nie ma, a prezydent i premier to dobrzy gospodarze zatroskani losem zwykłych obywateli i stawiający się w oczach opinii w opozycji do nadużywających swoich możliwości oligarchów, biurokratów oraz elementów obcych. Koniunktura ekonomiczna pierwszej dekady XXI wieku (aż do kryzysu ostatnich dwóch lat) sprzyjała takiej propagandzie – lud można było kupować tym, co państwo zarobiło na sprzedaży ropy naftowej i gazu. Tak więc od niemal pięciu stuleci Rosja miota się między dwoma zasadniczymi modelami swojej nowoczesności: modelem Iwana Groźnego i modelem Piotra Wielkiego. W obu przypadkach odradzająca się oprycznina odgrywa kluczową rolę w procesie swoistej modernizacji. Mamy tu jednak do czynienia z hybrydalną, eurazjatycką kulturą polityczną, która ukształtowała się w wyniku spotkania ze Złotą Ordą. Znajdujące się niegdyś pod jarzmem tatarsko-mongolskim rozległe tereny dzisiejszej Rosji są niepodatne na to, co chce im zaserwować liberalny Zachód. Wysiłki na rzecz poddania Rosji zachodnim, liberalnym standardom skazane są zatem na klęskę. Poszukiwanie alternatywnej ścieżki rozwoju Rosji musi być motywowane czymś innym aniżeli chęcią doszlusowania tego kraju do wolnego świata. Rosja potrzebuje nie modernizacji, lecz odzyskania swojej europejskiej tożsamości. Rosjanie powinni uruchomić rodzime przednowoczesne zasoby, o ile gdzieś się one jeszcze zachowały. Takim zasobem mogłaby być tradycja nowogrodzkiej Republiki Bojarskiej. Nowogród Wielki stanowił demokrację szlachecką, którą zlikwidował – zdobywając go w roku 1478 w ramach jednoczenia ziem ruskich – wielki książę moskiewski Iwan III Srogi. Z kolei Iwan Groźny miasto to oskarżył o zdradę na rzecz Litwy. W latach 1569 – 1570 Nowogród został zmasakrowany przez ekspedycję karną opryczników. Całej akcji sprzeciwiał się metropolita Filip. To wydarzenie ma rangę symboliczną. Kultura polityczna Republiki Bojarskiej łączyła Ruś z Europą, a ówczesne prawosławie nie było jeszcze skażone nowożytnym rosyjskim cezaropapizmem. [srodtytul]Szansa w rozpadzie[/srodtytul] Z nawiązaniem do tradycji Nowogrodu łączy się szansa dla Rosji, jaką mógłby być... jej rozpad. Mówią o tym obecnie rosyjscy liberalni intelektualiści: Władimir Bukowski i Lilia Szewcowa, którzy akurat w tej kwestii zdają się wybiegać poza importowane z Zachodu, niemające szans realizacji projekty ideowe. To ma być ciąg dalszy tego, co się zaczęło w roku 1991. Chodzi o odłączenie od Rosji między innymi Tatarstanu, Baszkirii, republik północnokaukaskich, a także o autonomizację poszczególnych rdzennie rosyjskich regionów kraju. Taka radykalna decentralizacja może paradoksalnie ułatwić współpracę między powstałymi w rezultacie zmian nowymi podmiotami. Filozof Wadim Sztepa wyjaśnia to następująco: – Między poszczególnymi regionami kraju nie będzie sensu stawiać ani drutów kolczastych, ani posterunków granicznych. Ludzie nie chcą już cedować władzy na Moskwę, która umie tylko wypompowywać zewsząd bogactwa i rozkazywać. Takie spojrzenie może się oczywiście dziś jak najbardziej jawić jako utopijna tęsknota za bezpowrotną przeszłością. Niemniej jednak woda drąży skałę. Kiedyś przecież w końcu wymrą duchowni będący w przeszłości na służbie KGB. Wtedy – wyobraźmy sobie taki scenariusz – kolejne młode pokolenia hierarchów cerkiewnych uznają, że chrześcijaństwo to nie tylko głos sprzeciwu wobec zachodniej „cywilizacji śmierci”, ale i wobec nadużyć rodzimej władzy politycznej. Wówczas prawosławie zacznie też sprzyjać radykalnej decentralizacji. Chodzi przecież nie o jakieś importowane projekty inżynierii społecznej, lecz o rdzenne, chociaż zapomniane, tradycje. Być może tylko to jest skutecznym sposobem na przezwyciężenie dziedzictwa opryczniny. [i]Autor jest dziennikarzem i publicystą, autorem książki „Słudzy i wrogowie imperium. Rosyjskie rozmowy o końcu historii” (2009). W latach 2006 – 2010 był współpracownikiem „Europy” (ostatnio comiesięcznego magazynu „Newsweeka”).[/i] Vitus, duński żeglarz na carskiej służbie ★★★ CYRKUŁ: komisariat policji w carskiej Rosji ★★★ KATORGA: przymusowe roboty w Rosji carskiej ★★★ KAŃCZUG: batog, bicz ★★★ pawel62: NAHAJKA: batog ★★★ OCHRANA: tajna policja carskiej Rosji ★★★ GUBERNIA: okręg w Rosji carskiej ★★★ CZYNOWNIK: urzędnik
Dzięki wygranym i odziedziczonym pieniądzom oraz dworskim koneksjom, jak również kontaktom w najwyższych sferach Rosji i Europy Jaroszyński z sukcesem inwestował w liczne przedsięwzięcia W marcu 1916 r. jego majątek szacowano na 26,1 mln rubli, 300 mln rubli w długach wekslowych oraz 950 milionów rubli w złocie i w nieruchomościach. Łącznie Jaroszyński miał zgromadzić 1 mld 276 mln rubli. Przeliczając na dzisiejsze pieniądze, byłoby to ponad 200 mld zł W czasie ostatnich lat istnienia carskiej Rosji polski miliarder zaangażował się w zwalczanie ruchu bolszewickiego i ochronę rodziny cara przed komunistami Korzystając z poparcia brytyjskiego rządu, Jaroszyński starał się doprowadzić do bankructwa i załamania się państwa bolszewickiego Więcej o historii przeczytasz na stronie głównej Karol Jaroszyński był jedną z najwybitniejszych postaci finansowej oligarchii przedrewolucyjnej Rosji. Badanie działań jego syndykatu pozwala głębiej zrozumieć relacje między rosyjskimi i zachodnimi finansistami przed i po wybuchu Rewolucji Październikowej w 1917 r. oraz pewne aspekty zaplecza finansowego kontrrewolucji i antysowieckiej interwencji wojskowej. Niektóre okoliczności funkcjonowania Jaroszyńskiego w latach 1917–1918 stały się znane dopiero po publikacji książki pt. "The Allies and the Russian Collapse 1917–1920" (Londyn 1981 r.), autorstwa brytyjskiego dziennikarza Michaela Kettle’a. On jako pierwszy uzyskał przywilej zapoznania się z supertajnymi materiałami angielskiego Gabinetu Wojennego, Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz wywiadu. Działania syndykatu Jaroszyńskiego przyciągnęły uwagę także sowieckich i rosyjskich badaczy historii. Dane Kettle'a potwierdzają dostępne dokumenty Centralnego Archiwum Państwowego Rosji, wcześniej bardzo trudno dostępne nawet dla zaufanych historyków i dziennikarzy radzieckich, albowiem teza o Rewolucji Październikowej za pieniądze niemieckie była zbyt kompromitująca dla komunistów – pisze "Passa". Wygrał w Monte Carlo 774 kg czystego złota Urodzony 13 grudnia 1877 r. w Kijowie Karol Jaroszyński pochodził z rodziny polskich właścicieli ziemskich, którzy posiadali duże majątki w regionie Winnicy. W 1834 r. ród został nobilitowany. Daniel Beauvois – w swojej pracy pt. „Trójkąt ukraiński” (wyd. IV, Lublin 2018) – zamieścił listę polskich właścicieli ziemskich na (prawobrzeżnej) Ukrainie, posiadających w 1849 r. nie mniej niż 1000 chłopów pańszczyźnianych. W spisie tym znalazło się pięć linii rodu Jaroszyńskich sprawujących rząd dusz łącznie nad 14 652 poddanymi. Podczas wizyty cara Mikołaja II w Kijowie w 1911 r. Franciszek Jaroszyński, brat Karola, został awansowany na młodszego szambelana dworu, co przybliżyło rodzinę do najwyższych kręgów władzy. Karol już wtedy był człowiekiem bardzo zamożnym, po rozbiciu w 1909 r. banku w kasynie gry w Monte Carlo, gdzie w ruletę wygrał w przeliczeniu milion rubli. W dużym uproszczeniu można założyć, iż przy parytecie 1 rubel równy wówczas 0,7742 gr. złota, Karol wyjechał z kasyna z 774 kg czystego kruszcu. Początkowo Jaroszyński pobierał nauki w Pierwszym Gimnazjum Męskim w Kijowie, by następnie wylądować w oddziale handlowym Moskiewskiej Szkoły Realnej. Co to może oznaczać? Może to być świadectwem, że Jaroszyński miał kłopoty z nauką i nie ukończył gimnazjum, bo gdyby je ukończył, rozpocząłby studia uniwersyteckie, a nie naukę w szkole realnej (zawodowej). Po przedwcześnie zmarłym ojcu przypadła mu część spadku szacowana na około 350 tys. ówczesnych funtów (brytyjskich). Zarówno dzięki wygranym i odziedziczonym pieniądzom oraz dworskim koneksjom, jak i kontaktom w najwyższych sferach Rosji i Europy, Karol Jaroszyński z sukcesem inwestował w cukrownie, fabryki, kopalnie, towarzystwa żeglugowe, a przede wszystkim w banki. Wybuch I wojny światowej potroił zyski polsko-rosyjskiego nababa, zarobił wtedy kolejne miliony na dostawach dla carskiego wojska. Stał się właścicielem 53 cukrowni i rafinerii, kopalni, stalowni, towarzystw kolejowych i żeglugowych, fabryk, koncernów naftowych, towarzystw ubezpieczeniowych etc. Posiadał również większościowe udziały w 12 bankach petersburskich (Rosyjski Bank Handlowo-Przemysłowy, Rosyjski Bank Handlu Zagranicznego, Bank Wschodnio-Azjatycki, Sankt Petersburski Międzynarodowy Bank Komercyjny), a także w Syberyjskim Banku Handlowym w Jekaterynburgu, Prywatnym Banku Handlowym w Kijowie oraz Zjednoczonym Banku w Moskwie. Umiejętnie i w sposób wyrafinowany żonglując funduszami banków, Jaroszyński był w stanie przeprowadzać operacje finansowe i gospodarcze na gigantyczną skalę, stając się szybko jednym z najpotężniejszych, o ile nie najpotężniejszym, magnatem finansowym w carskiej Rosji. Dla sprawnego zarządzania syndykatem utworzył Radę, w skład której wchodziło 5 carskich ministrów i 10 senatorów, Władimir Kokowcow, były prezes Rady Ministrów oraz Aleksiej Łopuchin, były dyrektor departamentu policji. Siedziba syndykatu noszącego nazwę "Zarząd dóbr i interesów Karola Jaroszyńskiego" mieściła się w kijowskim Grand Hotelu w al. Chreszczatyk 22. Ten nieprawdopodobnie bogaty przedsiębiorca miał swoje pałace na Ukrainie ( Antopol), w Petersburgu, Kijowie, Odessie, w Warszawie (Al. Ujazdowskie 13), a także na Zachodzie (rezydencja w Londynie na Berkeley Street, we francuskim Beaulieu – willa Mont Stuart oraz w Monte Carlo). Międzynarodowy Bank Komercyjny w Petersburgu (fot. Stanisław Brzozowski) W marcu 1916 r. jego majątek szacowano na 26,1 mln rubli, 300 mln rubli w długach wekslowych oraz 950 milionów rubli w złocie i w nieruchomościach, łącznie 1 mld 276 mln rubli. Kontrolował dziesiątki krajowych przedsiębiorstw branż metalurgicznej, mechanicznej, tekstylnej, transportu parowego i kolejowego, cukierniczej i innych. Przy parytecie 1 rubel równy wówczas 0,7742 gramów złota, majątek Karola Jaroszyńskiego miał równowartość około jednego tysiąca ton złota. Przeliczając go na pieniądze dzisiejsze, byłoby to ponad 200 mld zł. Wielki bogacz i wielki polski patriota Na początku I wojny światowej, kiedy przebywał w Rosji, nabył nieruchomość w Petersburgu pod adresem Nabrzeże Kanału Kriukowa 12 (kamienica mieszkalna, maneż i stajnie dla koni sportowych,), którą przeznaczył na urządzenie i siedzibę Domu i Klubu Młodzieży Polskiej "Zgoda". Znajdowała się tam zarówno siedziba towarzystwa "Sokół", najstarszego polskiego towarzystwa gimnastycznego promującego zdrowy styl życia, jak i piłsudczykowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). To najlepszy dowód, że Jaroszyński z całą pewnością czuł się Polakiem. Dom i Klub "Zgoda" zaczęły działać w dniu 30 maja 1917 r. W kompleksie mieściły się pomieszczenia mieszkalne i klubowe, wielka sala teatralna, pływalnia, a na dziedzińcu kort tenisowy. W 2000 r. kompleks został wpisany do rejestru zabytków miasta Petersburg. Jaroszyński był również dobroczyńcą i mecenasem Artura Rubinsteina wywodzącego się z narodowości żydowskiej polskiego wirtuoza fortepianu. W 1918 r. Karol Jaroszyński został prezesem Komitetu Organizacyjnego Uniwersytetu Katolickiego, na którego powstanie w Piotrogrodzie wyłożył ponad 8 mln rubli jako swój udział (drugim udziałowcem był Polak, inżynier komunikacji Franciszek Skąpski). Inicjatorem powołania placówki był ks. Idzi Radziszewski, naonczas rektor petersburskiej Akademii Duchownej, a później pierwszy rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na początku XXI w. ukazały się dwie interesujące książki w języku angielskim, w których Karol Jaroszyński jest kluczową postacią. Pierwsza z nich (angielskie wydanie w 2001 r.) autorstwa pani Shay McNeal ukazała się także w języku polskim i nosi tytuł: "Ocalić cara Mikołaja II. Tajna misja uratowania rodziny carskiej". Druga książka autorstwa Michaela Occleshawa (angielskie wydanie 2006 r.) pt.: "Za kulisami rewolucji bolszewickiej" ukazała się po polsku w 2007 r. Foto: © Creative Commons Pałacyk Karola Jaroszyńskiego, tzw. „Dom Połowcowa” przy ul. B. Morskiej 52 w Petersburgu (fot. Yekaterina Borisov) Obie pozycje dotyczą tego samego okresu i tego samego tematu, który umownie można określić jako Rosja w latach 1914–1920. Książki powstały głównie na podstawie brytyjskich i amerykańskich materiałów archiwalnych, w znakomitej większości wcześniej niewykorzystywanych. Ciekawostką może być to, że zachowane w bibliotece Uniwersytetu Cambridge akta szefa brytyjskiego wywiadu w Piotrogrodzie, sir Samuela Hoare’a, odtajnione zostały dopiero w 2005 r. Zatruta igła w Operze Paryskiej Shay McNeal zbytnio uprościła wiele spraw. W jej pracy Polska praktycznie nie istnieje, niemniej Karol Jaroszyński, który określony jest jako Ukrainiec, to postać główna przewijająca się przez prawie 300 stron opracowania. Inną postacią, z którą autorka miała spore trudności, głównie chyba z powodu rosyjskiego alfabetu, to "ex carski urzędnik" von Lar-Larski. Chodzi najprawdopodobniej o Wonlar-Larskiego z bogatego rodu spod Smoleńska, z którego pochodził Aleksander Walerianowicz Wonlar-Larski, do 1915 r. właściciel majoratu Kozienice (85 km na południe od Warszawy). Takich niezręczności jest kilka, niemniej jednak książka Shay McNeal wnosi bardzo wiele nowych, ciekawych, ale często kontrowersyjnych elementów do – wydawałoby się – zamkniętej już historii cara Mikołaja II. W "Epilogu", to jest słowniku najważniejszych postaci, Shay McNeal napisała pod hasłem Karol Jaroszyński: "Umarł nieomal w nędzy w 1928 r. po przekazaniu pozostałej części swego majątku na rzecz Uniwersytetu Lubelskiego, największej uczelni jezuickiej w Polsce. Ostatnie lata jego życia były naznaczone cierpieniem w wyniku ukłucia go zatrutą igłą w Operze Paryskiej, co miało miejsce prawie w tym samym czasie, gdy Sidney Reilly, funkcjonariusz Scotland Yardu, a potem brytyjskich służb specjalnych, zniknął bez śladu gdzieś na terenie Sowieckiej Rosji". "Podejmowano też próby dyskredytowania osoby Jaroszyńskiego, ale na jego pogrzebie w Warszawie, niemal znikąd, pojawiło się blisko tysiąc osób, by oddać mu hołd. Nie było jednak wśród nich wdowy, ponieważ Jaroszyński nigdy się nie ożenił. Według rodziny, przed rewolucją zakochał się w jednej z córek cara, wydaje się jednak, że jego uczucie pozostało nieodwzajemnione. Mimo to jego rola w końcowych miesiącach uwięzienia rodziny cara Mikołaja II była ogromna". Shay McNeal dokonała oceny działalności Jaroszyńskiego w Rosji z punktu widzenia jego wpływu na możliwość uratowania cara i carskiej rodziny latem 1918 r. Foto: © Creative Commons Była siedziba Rosyjskiego Banku Handlu Zagranicznego w Petersburgu przy B. Morskiej 32 (fot. Dmitriy Guryanov) Wiosną i latem 1917 rodzina Romanowów więziona była w Carskim Siole, a później przebywała w odosobnieniu w Tobolsku. W tym okresie pieczę nad carską familią sprawował z ramienia "białych" władz rosyjskich pułkownik Eugeniusz Kobyliński, którego w Jekaterynburgu zastąpił zagorzały bolszewik Jakow Jurowski (właściwie Jankiel Chaimowicz Jurowski), dowódca plutonu egzekucyjnego i późniejszy zabójca cara (17 lipca 1918 r.). W Jekaterynburgu Romanowowie więzieni byli w domu należącym uprzednio do inżyniera górnictwa, profesora Nikołaja Ipatjewa. Warto też zauważyć, że w ostatnich dniach życia Mikołaja II w bolszewickich kręgach Jekaterynburga pojawił się niejaki Piotr Wojkow, kilka lat później ambasador Sowieckiej Rosji w Warszawie. W dniu 7 czerwca 1927 r. na dworcu kolejowym Warszawa Główna "biały" emigrant Borys Kowerda strzelił do Wojkowa, zabijając go na miejscu. Zamachowiec bronił się przed polskim sądem, usiłując przekonać sędziów, że powodem ataku był udział Wojkowa w kaźni Mikołaja II. Salwator carskiej rodziny z brytyjskim poparciem Natomiast Michael Occleshaw rozpatruje działalność Jaroszyńskiego z punktu widzenia jego wkładu w walkę z bolszewizmem. W obu przypadkach najważniejszym orężem były pieniądze, a przede wszystkim niezwykła umiejętność Karola Jaroszyńskiego w posługiwania się nimi. Te cechy stały się szczególnie cenne w roku 1917 i w następnych latach, ponieważ Rosja pogrążała się w gigantycznych długach. Od lipca 1917 r. Rosja była winna 2 mld 760 mln ówczesnych funtów Wielkiej Brytanii, 760 mln dolarów Francji, 280 mln dolarów Stanom Zjednoczonym oraz po 100 mln dolarów Włochom i Japonii. Jednak w dniu 7 grudnia 1917 r. bolszewicy wydali oświadczenie, że nie przyjmują do wiadomości istnienia wcześniejszych zagranicznych zobowiązań Rosji. W podpisanym 27 sierpnia 1918 r. traktacie dodatkowym Rosja wyraziła jedynie zgodę na zapłacenie Niemcom reperacji wojennych w wysokości 6 mld marek (dzisiejsze 200 mld USD), z których 10 i 30 września przekazano Niemcom 662,5 mln marek. Bolszewickie władze Rosji znalazły się w nadzwyczaj trudnej sytuacji finansowej. Jaroszyński stał się więc w takim stanie rzeczy głównym filarem działań, które historycy i politycy określili mianem "intrygi bankowej". Michael Occleshaw twierdzi, że Jaroszyńskiego wprowadził do gry w Wonlarlarski ( Wonlar-Larski – przyp. LK), kuzyn Michaiła Rodzianko, przewodniczącego Dumy oraz przywódcy kontrrewolucji na południu Rosji. Occleshaw przytacza w swojej książce fragment opinii brytyjskiego wywiadu o Jaroszyńskim: "Uznał (Jaroszyński – przyp. LK), że aby zostać wielkim i znanym człowiekiem, trzeba obracać ogromnymi sumami. Opracował ambitny plan finansowy oparty bardziej na spekulacji niż zamiłowaniu do tworzenia czy rozwoju przemysłu". Nieco dalej przywołuje opinię Rosjanina, informatora służb specjalnych: "Pan Jaroszyński jest bardzo wykształconym człowiekiem, bardzo bystrym, a także doskonałym dżentelmenem z manier i mowy. Te cechy przemawiają na jego korzyść i w piotrogrodzkich kręgach finansowych uważa się go za wpływową postać". Karol Jaroszyński był osobą zaufaną także na carskim dworze, a po aresztowaniu Romanowów stał się wręcz ich dobroczyńcą (opinia Shay McNeal oraz Michaela Occleshawa). Jedną z kolejnych ważnych postaci związanych z "aferą bankową", a jednocześnie prawą ręką Jaroszyńskiego, był owiany legendą agent brytyjskich służb specjalnych, wspomniany wyżej Sidney Reilly. Urodzony na ziemiach polskich w 1874 r. jako Salomon Grigoriewicz Rosenblum zmienił w 1899 r. nazwisko na Sidney George Reilly oraz uzyskał brytyjski paszport. Reilly przybył na początku kwietnia 1918 r. do Rosji, przyjmując tożsamość bolszewika Konstantina Relińskiego. Foto: Materiały prasowe Grobowiec Karola Jaroszyńskiego na Powązkach Kolejnym współpracownikiem Jaroszyńskiego był młody oficer artylerii Borys Sołowiow, pełniący bardzo odpowiedzialną i dyskretną funkcję kuriera cara Mikołaja oraz jego żony Aleksandry podczas ich uwięzienia. Ciekawostką jest to, że Sołowiow ożenił się z Marią, owdowiałą córką słynnego mnicha Grigorija Rasputina. Koncepcja "intrygi bankowej" powstała w Wielkiej Brytanii i miała na celu pokonanie bolszewików orężem finansowym, a przy okazji uwzględniała także plan ratowania cara oraz jego rodziny. Jesienią 1917 r. Jaroszyński złożył propozycję brytyjskiemu oficerowi misji wojskowej, pułkownikowi Terence’owi Keyesowi, pracownikowi wywiadu, ale wyższej rangi, że jeśli Londyn przeznaczy 200 mln rubli, zyska pełną kontrolę nad rosyjskim handlem zagranicznym poprzez: Rosyjski Bank Handlowo-Przemysłowy, Sankt Petersburski Międzynarodowy Bank Komercyjny, Wołżańsko-Kamski Bank Handlowy i syberyjskie banki kupieckie. Pozwoli to na założenie na południu Banku Kozackiego, który miałby finansować armię "białych" walczącą z bolszewikami. Michael Occleshaw pisze: "Pierwotny plan przewidywał dostarczenie Jaroszyńskiemu 5 milionów funtów brytyjskich, czyli 200 mln rubli na 3,5 proc. Sumę tę miały zabezpieczać jego udziały w kolejach, koncernach naftowych, cementowniach, cukrowniach, przedsiębiorstwach drzewnych, lniarskich, bawełnianych i węglowych, stanowiących własność banków, większość z nich pozostawała poza kontrolą bolszewików. Udziały Jaroszyńskiego miały wartość 350 mln rubli. Ze swej strony miał on nie tyle kupić udziały, ile dać Brytyjczykom połowę miejsc w radzie nadzorczej. Rada miała składać się z czterech członków (po dwóch z Rosji i Wielkiej Brytanii), którzy kontrolowaliby politykę banków i kierowali nimi zgodnie z brytyjskimi interesami". Pół miliona funtów dla Włodzimierza Lenina? Było to sprytne posunięcie. Radzieccy historycy napisali po latach, że "brytyjscy kapitaliści spodziewali się pokryć swoje wydatki ze stukrotnym naddatkiem różnego rodzaju oszustwami finansowymi związanymi z Rosją, by w perspektywie długoterminowej zapewnić brytyjskiemu kapitałowi dominującą pozycję w rosyjskiej gospodarce". W dniu 30 listopada 1917 r. Jaroszyński spotkał się z Rodzianką, przywódcą Prywatnego Zgromadzenia Dumy i rozmawiał z nim o pomocy finansowej dla "białego ruchu". Spotykał się też z liderami rosyjskiej kontrrewolucji, a także z brytyjskimi przedstawicielami poszukującymi "kanałów finansowania białych armii na południu". Shay McNeal twierdzi w swojej książce, że w ramach "intrygi bankowej" wypłacono Leninowi pół miliona funtów brytyjskich jako zadatek za dyskretne przekazanie aliantom cara i jego rodziny. Pośrednikiem miał być Karol Jaroszyński. W szeroko rozumianej "intrydze bankowej" uczestniczyło wiele osób oraz wiele instytucji w tym National City Bank, ale także Tomasz Masaryk, w przyszłości pierwszy prezydent Czechosłowacji, pośrednio sprawujący kontrolę nad Korpusem Czechosłowackim na Syberii, który w lipcu 1918 r. nacierał na Jekaterynburg i zajął miasto 25 lipca. Według McNeal przyjaciel carskiej rodziny i jej dobroczyńca Karol Jaroszyński był główną postacią sekretnej międzynarodowej organizacji mającej znaczący wpływ na sytuację w porewolucyjnej Rosji. W pamiętny piątek 14 grudnia 1917 r. komisja śledcza Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich wydała dekret o nacjonalizacji banków oraz nakaz aresztowania Karola Jaroszyńskiego. Wymeldowany w marcu 1918 r. przez swego pełnomocnika Jana Surbiaka przez kilka miesięcy ukrywał się w Piotrogrodzie. Opuścił miasto dopiero 5 sierpnia tego roku, to jest kilka dni po lądowaniu aliantów w Archangielsku, nakazując Surbiakowi ratowanie pozostawionego nad Newą wciąż ogromnego majątku. Po opuszczeniu Piotrogrodu Jaroszyński udał się wpierw do Kijowa, a następnie na południe Rosji, skąd w 1919 r. trafił do Odessy, którą opuścił wiosną 1920 r. na pokładzie francuskiego torpedowca. Osiedlił się we Francji. W Paryżu rezydował w Hotelu Vendôme, gdzie próbował zebrać resztki fortuny, znajdującej się poza granicami ZSRR. Kierownicy banków, których akcje znajdowały się w posiadaniu Karola Jaroszyńskiego kręcili jednak jak tylko mogli. Żądali zwrotu gotówki za utracone w Piotrogrodzie oryginalne akcje, a część jego byłych podwładnych podważała dla własnej korzyści tytuły własności dawnego pryncypała. Jaroszyński nie mógł też liczyć na interwencję polskiego rządu, który w ogóle nie zdawał sobie sprawy ze skali jego przedrewolucyjnej działalności i zupełnie nie wykorzystał możliwości, jakie stwarzał w tym zakresie traktat ryski z 1921 r. Po bolszewikach zaszkodzili mu żydowscy bankierzy W 1920 r. Karol Jaroszyński przeprowadził się z Francji do Polski, gdzie korzystając z koniunktury inflacyjnej, stworzył nowy koncern finansowy, nabywając akcje kilku różnych przedsiębiorstw i banków. Zamieszkał w pałacyku Sobańskich w Al. Ujazdowskich 13. W latach 1921–1922 był doradcą finansowym Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, którego wielokrotnie przestrzegał przed dominacją kapitału niemieckiego w rodzimej bankowości. W 1921 r. Jaroszyński współorganizował powstanie Banku Rosyjsko-Polskiego i został jego dyrektorem. Niestety, dwa lata później bank wykupił American Jewish Joint Distri- bution Committee. Natychmiast zmieniono nazwę na Bank dla Spółdzielczości SA, który stał się centralą żydowskiej spółdzielczości kredytowej w Polsce. Jaroszyński zmuszony był szukać możliwości kredytowych u Żydów. Bez powodzenia. Kiedy pytał o kredyty, zadawano mu pytanie: "A po coś pan ten uniwersytet założył?". Tu należy cofnąć się w czasie, by wyjaśnić sens takiego pytania. W 1917 r. za radą ostatniego rektora petersburskiej Rzymskokatolickiej Akademii Duchownej, ks. Idziego Radziszewskiego zaangażował się Jaroszyński w ideę utworzenia w Lublinie uczelni katolickiej, obecnie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W dniu 28 czerwca 1918 r. wystosował do polskiego episkopatu list, w którym napisał "Obowiązkiem naszym jest dążenie po przebytych cierpieniach do odrodzenia Polski, a więc wytężenie wszystkich sił w celu wskrzeszenia największej sumy energii narodowej". Zadanie to miała pełnić wszechnica katolicka otoczona w zamyśle Karola Jaroszyńskiego siecią fabryk umożliwiających studentom aktywizację społeczną i zdobywanie wiedzy praktycznej. Zadeklarował wtedy przekazanie na budowę nowej uczelni 1 mln 300 tys. rubli na jej potrzeby w pierwszym roku funkcjonowania. Wówczas plany te udaremnił przewrót bolszewicki. Pomimo kłopotów finansowych Karol Jaroszyński ofiarował w latach 1918–1922 na budowę Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego 350 tys. rubli, około 15 mln marek niemieckich, 291 tys. koron szwedzkich, 500 funtów brytyjskich oraz 40 tys. franków szwajcarskich, a kolejne sumy wpłacał aż do śmierci. Należy zauważyć, że w Lublinie, gdzie prężnie działa ta katolicka wyższa uczelnia ufundowana przez Jaroszyńskiego, nie upamiętniono jego nazwiska nawet w nazwie ulicy. Ten wielki filantrop był także jednym z największych darczyńców na rzecz szpitali pod patronatem córek cara – wielkiej księżnej Marii oraz wielkiej księżnej Anastazji. W ostatnich latach życia Karol Jaroszyński mieszkał w kamienicy przy ul. Smoczej 7, w dzielnicy żydowskiej biedoty. Zmarł 8 września 1929 r. na dur brzuszny w szpitalu św. Ducha przy ul. Elektoralnej 12 w Warszawie. Miał wtedy 52 lata. Pochowano go w okazałym grobowcu rodzinnym na Powązkach, w tzw. alei Katakumbowej (filar 44), ale wkrótce szczątki przeniesiono do skromnego grobu w odległej od Katakumb kwaterze 227. Czyżby powodem były pieniądze, którymi Jaroszyński przez całe życie tak sprawnie obracał? Czyżbyśmy mieli do czynienia z rodzinną zemstą za pozbawienie familii wielomilionowego spadku, na który zapewne liczyła? Głębokie zaangażowanie Karola Jaroszyńskiego w próbę obalenia bolszewickiego reżimu w Rosji było prawdopodobnie przyczyną zamachu na jego życie w Operze Paryskiej, gdzie został ukłuty zatrutą igłą. Jakoś się z tego wykaraskał, ale zamach niekorzystnie odbił się na jego zdrowiu. Zaangażowanie Jaroszyńskiego w walkę z bolszewizmem przyniosło również efekt w postaci całkowitego przemilczenia nazwiska tego człowieka w historiografii za czasów PRL. Życie Karola Jaroszyńskiego to znakomity materiał na scenariusz filmowy. Może uwiecznienia tej wyjątkowo barwnej postaci podejmie się rodzima kinematografia? Źródło: Tygodnik Passa

GPU ( ros. Государственное Политическое Управление ( ГПУ) – Gosudarstwiennoje politiczeskoje uprawlenije – Państwowy Zarząd Polityczny) – sowiecka policja polityczna od 6 lutego 1922 do 2 grudnia 1923 roku [1] Utworzona wskutek przekształcenia Czeki. Po utworzeniu w grudniu 1922 ZSRR, w

Tajna policja polityczna w carskiej Rosji krzyżówka krzyżówka, szarada, hasło do krzyżówki, odpowiedzi, Źródła danych Serwis wykorzystuje bazę danych plWordNet na licencji Algorytm generowania krzyżówek na licencji MIT. Warunki użycia Dane zamieszczone są bez jakiejkolwiek gwarancji co do ich dokładności, poprawności, aktualności, zupełności czy też przydatności w jakimkolwiek celu. potoczna nazwa tajnej policji w carskiej Rosji. Hasło Określenie hasła; Ochrana: potoczna nazwa tajnej policji w carskiej Rosji: Krzyżówka Żadna służba specjalna działająca na terenie własnego kraju nie miała wcześniej tak szerokich pełnomocnictw i nie stosowała tak okrutnych metod. Poniższy tekst jest fragmentem książki Marka Świerczka pt. „Jak Sowieci przetrwali dzięki oszustwu. Sowiecka decepcja strategiczna" (Wyd. Fronda) 20 grudnia 1917 r. na posiedzeniu Sownarkomu Feliks Dzierżyński zażądał „utworzenia organów dla rewolucyjnego rozliczenia się z kontrrewolucją”, powołując do życia WCzK. Pomimo początkowego braku w niej wyodrębnionych struktur odpowiedzialnych za wywiad i kontrwywiad, od samego początku istnienia prowadziła działalność w tych kierunkach. W maju 1918 r. została formalnie wyodrębniona sekcja kontrwywiadowcza Czeka, którą w latach 1921–1922 powiększono do rangi wydziału (Контрраведывательный отдел – KRO).WCzK (przemianowana wkrótce na GPU i OGPU4) – choć traktowana jest jako jedna z wielu europejskich służb specjalnych – w istocie była zjawiskiem bez analogii historycznych. Wszystkie istniejące ówcześnie służby specjalne, nawet tak bezwzględne jak carska ochrana, były bowiem instytucjami państwowymi działającymi w mniejszym lub większym stopniu w ramach obowiązującego porządku prawno-moralnego. Ani ich funkcja represyjna, ani przypadki pozaprawnych działań nie miały charakteru systemowego i masowego. Natomiast WCzK nie respektowała ani dawnych carskich praw, ani uznanej moralności, traktując ją jako „przeżytek burżuazyjny”. Żadna służba specjalna działająca na terenie własnego kraju nie miała wcześniej tak szerokich pełnomocnictw i nie stosowała tak okrutnych metod. Ponadto w WCzK doszło do rzadkiego w historii zjawiska polegającego na fuzji byłych struktur ochrony prawa z przedstawicielami przestępczego podziemia. W WCzK pracowali bowiem byli urzędnicy carskiego MSW, zawodowi rewolucjoniści oraz kryminaliści, z którymi odbywający kary więzienia i zsyłki bolszewicy wchodzili w naturalny kontakt. W początkowym okresie funkcjonowania przyciągała także wielu osobników z silnymi odchyleniami psychicznymi – psycho- i socjopatów, którzy dzięki czerwonemu terrorowi odreagowywali lata frustracji. Dzięki współpracy tych do tej pory zwalczających się grup możliwe stały się praktyczna weryfikacja stosowanych dotąd metod i stworzenie nowych, całkowicie rewolucjonizujących dotychczasowy model działania służb specjalnych. Do skostniałej formy tajnej carskiej policji politycznej dodano doświadczenie rewolucyjnych spiskowców, bezwzględność elementu kryminalnego oraz rewolucyjny ferment myśli, który ogarnął wtedy elity Rosji Sowieckiej. Tego typu procesom często towarzyszą rewolucyjne zmiany w działalności służb specjalnych i tak też było w WCzK, która wypracowała narzędzia sprawiające, że skuteczność jej działania była nieprawdopodobnie duża. Pierwszym z nich był terror. Sowieckie służby specjalne sięgały do metod niestosowanych w nowożytnej Europie wobec ludności własnej: do masowych egzekucji całych rodzin i znajomych podejrzanego czy brania zakładników i tortur. W przeciwieństwie do terroru jakobińskiego większość egzekucji odbywała się w piwnicach, a nie na oczach tłumu, co wzmagało lęk społeczeństwa i generowało legendy na temat orgii okrucieństw mających miejsce w lochach tajnej policji. Co więcej, terror odbywał się według kryteriów klasowych i rodzinnych (w ramach odpowiedzialności zbiorowej), nie uderzając jedynie w osoby podejrzewane o wrogość. Powodowało to niezdolność przeciwników politycznych do stworzenia strategii przetrwania, np. udawania akceptacji czy wycofania się z życia publicznego. Można było przecież być aresztowanym bez powodu, na podstawie czyjegoś donosu lub po prostu wskutek bycia w przeszłości carskim żandarmem lub posiadaczem ziemskim lub choćby członkiem rodziny czy znajomym aresztowanego. W tej sytuacji jedyną rozsądną strategią nie mogła być pasywna próba przeczekania i mimikry, a jedynie aktywne współuczestnictwo, które w sytuacji irracjonalnych, względnie czysto klasowych kryteriów doboru ofiar mogło dawać nadzieję na przeżycie. W tej sytuacji nie mogło dziwić wykorzystywanie przez WCzK w swoich operacjach specjalnych byłych wrogów. Ludzie – złamani torturami, śmiertelnie przerażeni i świadomi tego, że ich rodziny padną ofiarą brutalnych represji w razie nielojalności – podejmowali współpracę, gdyż jedynie ona dawała nadzieję na uratowanie siebie i bliskich. Po czym włączały się psychologiczne mechanizmy redukcji dysonansu poznawczego, które mogły prowadzić nawet do pełnej identyfikacji z oprawcami. Czytaj też:Sowiecki kompleks Polski Jednakże sam terror nie mógł zapewnić sukcesu, gdyż łatwo jest przekroczyć granicę, gdy ludzie zaczynają wierzyć, że nie mają już nic do stracenia, i kierują się jedynie nienawiścią i żądzą zemsty. Dlatego warunkiem sine qua non terroru była propaganda i ideologia komunistyczna, która po I wojnie światowej nabrała rangi quasi-religijnej i była atrakcyjna nie tylko dla sporej części społeczeństwa sowieckiego, ale i dla szerokich kręgów w całej Europie. W Rosji w XIX wieku panował absolutyzm.Carowi podlegał cały aparat władzy,który między innymi oparty był na zastraszaniu obywateli,którzy mogli być ukarani za każdy występ nawet najsurowszą karą.Nikt nie mógł czuć się bezpieczny w carskiej Rosji,ponieważ jego los spoczywał w rękach Cara,który był tyranem,despotycznym,okrutnym i bezlitosnym władcą. Kto łamał prawo XIX | Autor: Przy tekście pracowali także: Anna Winkler (redaktor) Anna Winkler (fotoedytor) Riepin/domena publiczna Czego mogli spodziewać się Polacy, aresztowani przez carską Ochranę?Katowanie, bicie i poniżanie? A może… korzystanie z obojętności strażników i tworzenie własnej prasy? Wspomnienia skazanych dowodzą, że w więzieniach można było spodziewać się wszystkiego. Polacy wiedzą to najlepiej – w końcu to oni najczęściej tam 1905 roku w więzieniach w Królestwie odsiadywało karę średnio 85 tysięcy Polaków, w roku następnym liczba ta wzrosła do 111,5 tysiąca, by nie zatrzymać się już ani na chwilę i w 1910 roku osiągnąć pułap 180 tysięcy. Inna statystyka. W 1905 roku w Warszawie wydano 3 wyroki śmierci, rok później było ich już 47, a w 1908 – ciągu dziewięciu miesięcy 1908 roku w całej Rosji wydano 1304 (we Francji, Anglii, Hiszpanii – średnio 40) najwyższe wyroki, wśród których było aż 364 wyroków na Polakach, stanowiły więc 26,5%. Skala zjawiska ukaże się w pełnej krasie, gdy zwrócić uwagę, że Polacy stanowili w tamtym czasie zaledwie 6,3% całej populacji imperium. Spirala przemocyLiczby są przytłaczające, ale tak naprawdę na więzienną codzienność przekładało się to bardzo niejednoznacznie. Terror oczywiście rodził terror i w naturalny sposób skręcał się w spiralę wzajemnej przemocy – im więcej zamachów ze strony polskiej, tym większa brutalizacja Rosjan, a wraz z nią jeszcze więcej zamachów. Prawo zemsty działało w dwie strony, z których żadna ani myślała odpuścić. Narody jednak nie są masą, lecz zbiorem pojedynczych bytów – i to właśnie najlepiej było widać w ówczesnym carskim systemie Jednym z więzień budzących największą grozę było to znajdujące się na ulicy Długiej w Łodzi. Wszystko za sprawą naczelnika „Grubego” (w środku).W wielu miejscach warunki odbywania wyroków były całkiem cywilizowane, miejscami wręcz sielskie, ale równie często zdarzały się wypadki pospolitego sadyzmu. W łódzkim więzieniu przy ulicy Długiej – obecnie Gdańskiej – celował w tym na przykład niejaki „Gruby”, jak na ironię Polak nazwiskiem Modzelewski, którego metody dobrze zapamiętał Stanisław Martynowski:Szczególnie straszny bywał po grubo przegranej w karty lub z powodu nieudanych wycieczek miłosnych. Z nahają w ręku, w otoczeniu kozaków lustrował cele, w których siedzieli więźniowie polityczni szczególnie przez niego znienawidzeni. Zabierał każdego kolejno do kancelarii, przymusem rozbierał do naga i swoją nahają zakończoną główką ołowianą katował. Był sadystą do tego stopnia, że nie oszczędzał nawet budzi też opis wykonywanych pod okiem „Grubego” egzekucji:Urządzał zazwyczaj przed egzekucją wielką pijatykę, na którą zapraszał szpiclów i kobiety. Pijatyki odbywały się w jego mieszkaniu, które mieściło się na tym samym korytarzu, na którym mieszkali polityczni. Bez przerwy ryczał gramofon „Boże caria chrani”, wykrzykiwał poleczki i kujawiaki, bezustannie pękały korki, wyły rozpijaczone kobiety. A gdy towarzystwo porządnie się schlało, zwykle około północy, wyciągano skazańców na o najbardziej chyba okrutnej egzekucji opowiadał Eugeniuszowi Ajnenklowi Tomasz Arciszewski, który z kolei usłyszał o niej od mecenasa Piotra Kona. Jej ofiarą był niejaki Jan Długoszewski, który usłyszawszy wyrok, oznajmił adwokatowi, że za nic powiesić się nie da. Nie kłamał. Znalezionym gdzieś gwoździem rozpruł sobie żyły na szyi i padł w kałuży krwi, czekając na śmierć. Naczelnik więzienia był jednak szybszy. Gdy Długoszewskiego znaleziono na podłodze celi, natychmiast wezwał grupę lekarzy, którzy zatamowali krwawienie, pozszywali żyły i opatrzyli skazańca. Pewnie mogłoby skończyć się na paru bliznach, ale w nocy – jak mówił Arciszewski:Długoszewskiego wraz z łóżkiem wyniesiono na podwórze więzienne. Pod szubienicą odczytano wyrok. Kat założył stryczek na obandażowaną szyję i z pomocnikami wyciągnął skazańca z łóżka na szubienicę. Z przerwanych ran trysnęła krew na biel koszuli. Ani przedtem, ani potem podwórze więzienne nie było świadkiem tak drastycznego wykonania wyroku (…).„Bili mnie przez całą drogę…”Brutalności carskich funkcjonariuszy doświadczył też Jan Kwapiński. W przyszłości miał zostać prezydentem Łodzi, a później wicepremierem emigracyjnego rządu polskiego, teraz jednak miał 22 lata, był instruktorem bojówki, z którą napadał na sklepy monopolowe w okolicach Zawiercia. Schwytano go podczas odwrotu z jednej z takich akcji:Po spisaniu pierwszego protokołu zostałem przewieziony przez kozaków na wynajętej furze z Włodowic do Zawiercia. Kozacy bili mnie przez całą drogę w straszny sposób, gdy przywieziono mnie do Zawiercia, odległego o 5 km, byłem kompletnie nieprzytomny (…). O godz. 6 wieczorem przywieziono mnie do miejscowego więzienia skatowanego w okropny sposób i ulokowano w jakiejś piekielnie brudnej celi na 1 piętrze. Dali mi jakiś brudny siennik z milionem robactwa zamiast publiczna Ofiarą brutalności carskiej policji padł między innymi Jan Kwapiński, późniejszy prezydent dwie godziny po zamknięciu mnie w celi zjawił się patrol kozacki ze starszym policjantem dla przeprowadzenia na mnie badania śledczego, do miejscowego naczelnika straży ziemskiej. Byłem tak pobity, że o własnych siłach nie mogłem ustać. Po drodze bito mnie kolbami. W samym budynku naczelnika stojący na warcie kozak uderzył mnie kolbą w twarz tak silnie, że potoczyłem się ze schodów i runąłem jak długi na podłodze. Na mój krzyk wyszedł naczelnik i zgromił kozaków za to, że mnie bili. Twarz miałem zalaną krwią, odnosiłem wrażenie, że wybili mi lewe oko (…).Wzajemna brutalność narastała z biegiem czasu. Jeśli jeszcze na początku stulecia carskie represje nigdy nie dotyczyły kobiet – na przykład żon rewolucjonistów, nawet jeśli same były aktywnymi działaczkami, to im dalej od 1905 roku, tym częściej traktowane były na równi z sytuacje zdarzały się podobno na tzw. etapach, czyli więziennych przystankach w drodze na zsyłkę czy katorgę. Tutaj oprócz skrajnie, często siedmiokrotnie ponad normę przepełnionych cel czekały skazańców pobicia i gwałty, przy czym regułą było, że im dalej w głąb Rosji, tym częstsze i okrutniejsze. Niejaka Spirydonówna, która zastrzeliła naczelnika Ochrany w Tambowie, pisała później:Kazali rozebrać mnie do naga i zabronili napalić w celi. Nagą, lżąc ordynarnie, bili mnie nahajkami, wrzeszcząc „ach ty taka owaka, powiedz mowę agitacyjną!”. Na jedno oko już nie widziałam i prawa część twarzy była okropnie rozbita. Kaci dotykali tej części, przyciskali i pytali: „boli, malutka?”. publiczna Przemocy ze strony strażników więziennych doświadczyła między innymi Maria mi po jednym włosy z głowy, pytając o nazwiska rewolucjonistów. Gasili papierosy o moje ciało, mówiąc: „krzycz-że swołocz! Nie bój się, będziesz krzyczeć. Oddamy cię na noc kozakom”. (…) Oficer pijany i łaskawy zawlókł mnie do drugiej klasy. Ręce obejmują mnie i rozkładają. Usta pijane szepczą ohydnie: „co za pierś atłasowa, jakie ciało delikatne”. Brak sił na walkę, brak sił, by odepchnąć…Próchnik podaje, że znany jest tylko jeden przypadek wykonania na kobiecie wyroku śmierci. Jak pisał:Było to w Łodzi. Gubernator wojenny, generał Kaznakow, skazał bez sądu na śmierć szereg robotników, robotnicę Albinę Miller (z SDKPiL) w sprawie zabójstwa fabrykanta Silbersteina. Została rozstrzelana. W obliczu śmierci zachowała się bardzo odważnie. Przywiązana do drzewa drwiła z siepaczy i, jak opisuje jej obrońca, „umierała tak, jakby szła na wesele”.„Więzienie-hotel”?Ale brutalność nie była regułą i prawdę mówiąc, częściej stykano się z nią bezpośrednio po aresztowaniu, na cyrkułach i w przechodnich aresztach niż w samych już więzieniach, które w Polsce wcale nie cieszyły się ponurą sławą. Choćby osławiony X Pawilon Cytadeli, który siał grozę w czasach powstania styczniowego, w oczach Józefa Piłsudskiego jawił się niemal ośrodkiem wypoczynkowym:Gdy siedziałem w więzieniach w Rosji, widziałem dbałość o to, aby więzienie rodziło strach (…). Polskie więzienia pod zaborem rosyjskim są całkiem inne. W Polsce wyobrazicielem tych więzień jest Cytadela, X Pawilon. Ci, którzy zamykali do tych więzień, nie dbali o nic. Wszystkich szkodliwych zamykano w więzieniu. Toteż tak wesołego więzienia jak X Pawilon na świecie nie widziałem. Wszystko prawie jest dopuszczalne, to, co gdzieś indziej jest surowo publiczna Józef Piłsudski, zajmujący jedną z cel X Pawilonu, wspominał później, że tak wesołego więzienia nigdy nie pokolenie w murach rozkopuje tunele, które najspokojniej naprawiają, by następne pokolenie te tunele znowu świdrowało. Tak jakby to było tylko formalnością, że właściwie tuneli robić nie wolno, ale niech ich diabli, niech sobie robią tunele więzienne. Więzienie, w którym wszystko poruszać można, przerzucić stale z miejsca na miejsce, łóżko przeciągać – takiego więzienia-hotelu nie spostrzeżenia potwierdza i uzupełnia słynny później ekonomista Zygmunt Heryng, który trafił do X Pawilonu w 1879 roku, jako dziarski dwudziestopięciolatek, w drodze na zesłanie do Jenisejska:Doznałem uczucia prawdziwej ulgi, kiedy wysiadłszy z dorożki, przekonałem się, że właśnie ku Cytadeli podążamy. X Pawilon, z którym łączą się tak straszne wspomnienia z czasów powstania, w tym okresie nie budził już wcale grozy. (…) Bo i nie mogła zbytnio przerażać perspektywa siedzenia w więzieniu, gdzie więźniowie mają tyle swobody, że wydają pismo mówił o „Głosie Więźnia” – przepisywanej ręcznie gazetce, z trzema działami: publicystycznym, literackim i humorystycznym, redagowanej – nielegalnie, rzecz jasna – w X Pawilonie, ale dystrybuowanej nawet za granicami zaboru. Niewiele zresztą brakowało, a weszłoby ono na stałe do historii literatury polskiej, gdyż tylko przypadkiem nie postawił tam swoich pierwszych kroków późniejszy wybitny pisarz Wacław Sieroszewski (…).Więzienny alfabetPiękna polszczyzna Sieroszewskiego miała jeszcze poczekać na swoją publikację. Przyszły etnograf i literat musiał tymczasem poznać kolejny język – więzienny – tzw. stukanie. Jak przekonuje Heryng, w więzieniu nie dało się go nie nauczyć. Jak wspominał:Zaledwie zdążył strażnik zamknąć za mną drzwi celi więziennej, gdy ze wszystkich stron dały się słyszeć pukania, coraz to głośniejsze, coraz bardziej natarczywe. Pukaniem bezładnym dałem znać, że słyszę, ale odpowiedzieć jeszcze nie umiem. Wkrótce spod odstającej od podłogi listwy wsunął się zwinięty jak fidybus arkusik papieru z alfabetem było pozornie dość proste. Litery dzieliły się na pięć rzędów, cztery rzędy miały po pięć liter, ostatni tylko trzy. Pukający najpierw wystukiwał rząd, a po pewnej pauzie kolejne miejsce litery w danym rzędzie (…).Mimo nieskomplikowanej formy posługiwanie się alfabetem nastręczało jednak spore trudności. Heryng narzekał: „Wystukanie dłuższego wyrazu zajmowało minutę. Można było też porozumiewać się tylko z sąsiadami po lewej i po prawej. Więzień z góry mógł tupaniem wystukać coś więźniowi na dole, ale w drugą stronę to już kłopot”. Kozłowski/CC BY-SA Zygmunt Heryng wspominał, że więźniowie X Pawilonu tworzyli nawet własną artykuły, gazety… Ówcześni pensjonariusze zaborczych kazamatów wykazywali generalnie spore ciągoty literacko-publicystyczne. I to, jak się okazuje, niezależnie od narodowości zaborcy. W podległym cesarzowi Austro-Węgier więzieniu w Tarnopolu stworzono mianowicie również lokalny periodyk (…).Wracając jednak do X Pawilonu. Trzeba przyznać, że najpoważniejszym z nim problemem nie była sama odsiadka, lecz, po pierwsze, to, że tam właśnie wykonywano najwięcej wyroków śmierci, po drugie zaś – więzienie mieściło się w murach doskonale strzeżonej i stale obsadzonej wojskiem twierdzy. A to czyniło ucieczkę z niego w zasadzie niemożliwą. Teoretycznie, bo uciekł z niego właśnie tekst stanowi fragment książki Wojciecha Lady pt. Polscy terroryści, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak lead, ilustracje wraz z podpisami, informacje i wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów. By zachować integralność tekstu, usunięto z niego przypisy znajdujące się w wersji oni wywalczyli polską niepodległość: Qkyj.